Stranger Things: sezon 4. - recenzja odcinków 1-7
2022-05-30 12:20:17Kontynuacja "Stranger Things" to coś, na co z pewnością czekało wiele nastolatków – i nie tylko. Historia o grupie przyjaciół z małego miasteczka Hawkins w Indianie zyskała dużą popularność już od pierwszego sezonu, który został opublikowany na platformie Netflix w lipcu 2016 roku. Sezon 4. miał premierę 27 maja 2022 roku. Czy warto było czekać na powrót tej produkcji? Recenzujemy odcinki 1-7 (część pierwszą)!
Od czego się zaczęło?
"Stranger Things" to połączenie luźnej opowiastki o nastolatkach z elementami kina grozy, dlatego produkcja ta jest zaliczana do gatunku horror science fiction. W spokojnym amerykańskim miasteczku zaczynają dziać się dziwne rzeczy, kiedy ginie Will Byers (Noah Schnapp). Od tego czasu akcja nabiera tempa, a jego szkolni koledzy muszą zmierzyć się z tajemniczym drugim wymiarem (ang. Upside Down), aby uwolnić przyjaciela. Równolegle do przygód szkolnych przyjaciół biegnie wątek Jedenastki (Millie Bobby Brown), dziewczynki obdarzonej nadprzyrodzonymi mocami, przez lata przetrzymywanej w laboratorium.
Dla większości młodej obsady serialu udział w "Stranger Things" był debiutem. Od pierwszego sezonu na ekranie możemy zobaczyć Finna Wolfharda (Mike Wheeler), Gatena Matarazzo (Dustin Henderson) czy Caleba McLaughlina (Lucas Sinclair). Po sukcesie serialu w 2016 roku kariera młodych aktorów przyspieszyła. Gwiazdą jest Winona Ryder, serialowa matka Willa, Joyce Byers, znana z filmów takich jak "Sok z żuka", "Czarny łabędź" czy "Edward Nożycoręki".
Kolejne sezony serialu to swego rodzaju wariacja na temat tego, co zobaczyliśmy w sezonie 1. Stwory z innego wymiaru powracają każdym razem z większą siłą, nieustannie zaskakując mieszkańców przeklętego Hawkins. Mimo że rozwój akcji dla wprawionego widza, zapoznanego z poprzednimi odsłonami, zaskakujący nie jest (w końcu chodzi o klasyczną walkę dobra ze złem, a w roli bohaterów występują nastolatkowie), kolejne odcinki ogląda się szybko.
W 4. sezonie serialu przeplatają się trzy główne wątki: poszukiwanie Hoppera (David Harbour), przeszłość Jedenastki i jej próby odzyskania supermocy oraz oczywiście walka z potworem, nazywanym Vecną. W tej odsłonie stwór przyjmuje jednak odmienną technikę: atakuje słabych i dotkniętych traumą. Chociaż można spodziewać się, jak zakończy się sezon i która ze stron wygra, serial nadal przyciąga uwagę: pojawiają się nowi bohaterowie, a dla osób sentymentalnie związanych ze "Stranger Things" gratką są zauważalnie starsze twarze u znanych już postaci. W końcu od premiery 3. sezonu minęły trzy lata.
Nowe twarze i stare wątki
Jednym z ciekawszych wątków jest historia Jedenastki, a także jej powrót do laboratorium. Postać grana przez Millie Bobby Brown jest na tyle niejednoznaczna i skomplikowana, że kolejne sceny z nią ogląda się z dużym zainteresowaniem. Próby znalezienia odpowiedzi na dziecinne (a może jednak nie aż tak dziecinne) pytanie: czy jestem potworem, czy bohaterem, prowadzą Nastkę z powrotem do tajemniczego doktora i eksperymentów z jej udziałem, w których brała udział w przeszłości.
Mimo fantastycznego tła, serial nadal jest opowieścią o dorastaniu. Młodzi bohaterowie są jednak chwilami trochę niewiarygodni, gdyż bez najmniejszego oporu i żadnego strachu wybierają się w podróż do opuszczonego, nawiedzonego domu, a potem nawet do innego wymiaru. Nie wspominając o tym, że nawet w sytuacji skrajnego zagrożenia nie tracą poczucia humoru. Potwory ich nie przerażają, czego nie można powiedzieć o sytuacjach ze szkolnej ławki, w których szczególnie źle radzi sobie Jedenastka. Twórcy poruszają klasyczny (i nieco już nudny) motyw odstawania od szkolnej społeczności. "Nastka" pada ofiarą kpin ze strony otoczenia i jest prześladowana przez złośliwych rówieśników.
Problem ze "Stranger Things 4" jest tu jednak następujący: długie przerwy między kolejnymi częściami sprawiają, że widzowie zapominają o większości zdarzeń z sezonów poprzednich. Niejednokrotnie niezbędnym okazuje się być przypomnienie trzech wcześniejszych części.
"Amerykański sen" z dreszczykiem
Sezon 4. jest zdecydowanie bardziej mroczny od wcześniejszych, choć nadal utrzymany w tonacji kolorowych lat 80. Już od pierwszego odcinka widz ma do czynienia z morderstwami, które dla młodszej publiki mogą być dość makabryczne. Licznie pojawiające się jumpscare’y, klasyczny motyw nawiedzonego domu i siejący spustoszenie stwór – wystarczy dodać do siebie te trzy elementy i mamy horror.
Nowy sezon kultowego już serialu jest, według twórców, "końcem początku". Zapowiedziany już sezon 5. będzie ostatnim. W części 4. widz ma przed sobą siedem rozdziałów, każdy trwający ponad godzinę. I choć już od pierwszych minut robi się mrocznie, jak zwykle nie brak rozluźniającego atmosferę humoru i chwytliwych, znanych wszystkim przebojów z lat 80. Takich jak np. „Dream a little, dream of me” Elli Fitzgerald, który odegra w serialu niemałą rolę…
Podsumowując, 4. sezon wyczekiwanego "Stranger Things" przynosi kolejną opowieść o stworach z drugiego wymiaru, nieco już nużącą, bo powtarzaną kolejny raz. Nie brak tu jednak licznych zwrotów akcji i gry aktorskiej na bardzo dobrym poziomie, co dla fanów, mimo przewidywalnej fabuły, może być naprawdę atrakcyjne.
Ocena końcowa: 7/10
Martyna Jersz
fot. materiały prasowe Netflix