Gliniarz z Beverly Hills: Axel F - recenzja
2024-07-05 09:09:15Eddie Murphy po 30 latach powraca do roli gliniarza z Beverly Hills! Od 3 lipca 2024 roku na platformie Netflix można zobaczyć film „Gliniarz z Beverly Hills: Axel F” - już czwartą odsłonę serii o policjancie, który znany jest z brawurowych akcji łapania przestępców, ale też bezkompromisowych rozwiązań i siania chaosu wszędzie gdzie się pojawi.
„Gliniarz z Beverly Hills: Axel F” to niebywały hołd dla kina akcji lat 80-tych. Mark Molloy (reżyser) oraz Kevin Etten i Tom Gormican (scenarzyści) zrobili wszystko, aby produkcja ta wyglądała jak rozrywkowe akcyjniaki, do których należy przecież kultowa już seria z o glinie z Detroit. Ich „Gliniarz z Beverly Hills” w 2024 roku ma styl, humor, bohaterów, a nawet polskiego lektora (brawo Netflix!) totalnie wyjęte z czasów, kiedy filmowcy nie zastanawiali się nad tym co wypada, tylko robili swoje.
Eddie Murphy odwala tu kawał dobrej roboty, bez żenady ponownie grając dokładnie tę samą postać co trzy dekady temu! Nie da się zauważyć, że ten facet ma na karku już 63 lata, bo biega, jeździ, strzela, wygłupia się i gada jakby czas zatrzymał się na najlepszym etapie jego kariery. Doskonale nawiązuje relacje nie tylko z dawnymi kumplami (Judge Reinhold, John Ashton i Paul Reiser), ale również z młodszymi gwiazdami obsady (Taylour Paige i Joseph Gordon-Levitt).
Warto tu dodać, że wszystkie postacie drugoplanowe są fantastycznie napisane i zagrane, tworząc razem całą paletę barwnych i charyzmatycznych ludzi (brawo Kevin Bacon, Luis Guzmán i James Preston Rogers), z którymi w różne interakcje wchodzi protagonista wraz ze swoją ekipą. No właśnie, Axel Foley nie tylko walczy z przestępczością, ale też (a może przede wszystkim?) stara się wypracować relacje z córką, przy której nie było go od lat.
Te zaniedbania będą oczywiście naprawione podczas aktualnych wydarzeń, w jakie dwójka ta zostaje uwikłana. Choć rozwiązanie to jest bardzo sztampowe, podczas seansu nie zastanawiamy się nad tym, płynąc z prądem akcji. Ta jest okraszona genialnymi dialogami, a rozmowy są ciekawe nie tylko gdy nad głowami latają kule.
Tutaj na wszystko naprawdę dobrze się patrzy, o ile oczywiście wejdziecie w tę konwencję i macie słabość do produkcji z lat 80-tych. Inaczej może doskwierać wam pewna umowność i nieco głupawe poczucie humoru, a także niewiarygodne wyczyny głównego bohatera. Nam takiego kina szalenie brakowało. Tej pocztówki z Beverly Hills nigdy nie schowamy do szafy!
Ocena końcowa: 7/10 (z serduszkiem!)
Michał Derkacz
fot. materiały prasowe