Wiedźmin: 3. sezon - recenzja odcinków 6-8
2023-07-28 09:01:18„Wiedźmin” powrócił z trzema finałowymi odcinkami drugiego sezonu na Netflix, zamykając przygodę Henry’ego Cavilla z rolą Geralta, ale też (a może przede wszystkim) wlewając w nasze serca troszkę nadziei, że twórcy tej ogólnie fatalnej ekranizacji prozy Andrzeja Sapkowskiego jednak potrafią czasem przenieść wydarzenia z książki niemal 1:1.
W odcinkach 6-8 „Wiedźmina 3” na Netflix dostajemy największe zagęszczenie poprawnie przeniesionych na ekran scen w historii całego serialu. Nie oznacza to, że tym razem twórcy zrobili coś wspaniałego, unikając przy tym głupot fabularnych oraz realizacyjnych czy irytującego poprawiania po Sapkowskim. To wszystko nadal tu jest, ale nie denerwuje tak jak wcześniej.
Na każdą scenę w stylu „banda łuczników jest w stanie toczyć wyrównaną walkę z grupą doświadczonych czarodziejów i czarodziejek na Tanet” dostajemy coś jak „świetna scena pojedynku Geralta z Vilgefortzem”, gdzie wszystko wygląda tak jak sobie wyobrażaliśmy podczas czytania oryginału.
Bardzo dobrze wyszedł cały odcinek z Ciri na pustynnej „patelni”, ale już idiotycznie zrealizowano przemianę Cahira oraz, tradycyjnie już, wszystkie wątki spiskowo-polityczne z udziałem postaci drugoplanowych, które kompletnie nas nie interesują. Za każdym razem, kiedy w danej scenie brakuje kogoś z trójki Geralt, Ciri, Yennefer, mamy ochotę przewijać i nie mija ona od początku całego serialu, potwierdzając tylko, jak źle twórcy obsadzili i poprowadzili bohaterów drugiego planu.
Ogólnie realizacyjnie jest po prostu okej, ale znów – na każdą fajną scenę walki Geralta albo Ciri z przeciwnikami czy potworami, dostajemy płasko oświetlone, nudno filmowane gadanie w tanich scenografiach i tanich kostiumach. Widać to choćby w scenie pod koniec, gdy scena z Ciri w karczmie z kilometra wygląda jak „ustawka” w studio filmowym, ale sama walka wygląda nieźle. Szkoda tylko, że w tak szalenie ważnym momencie, kiedy „córka” Geralta zabija pierwszego człowieka w swoim życiu, jako widzowie nie czujemy dramaturgii tego wydarzenia, a jedynie jego bezsens.
Dlaczego? Bo oczywiście w książce młoda wiedźminka tylko „tańczyła”, unikając ciosów przeciwnika, czym zaimponowała swoim nowym towarzyszom. Zabić musiała koniecznie (w obronie życia) chwilę później, podczas konnej ucieczki przez wieś, ale takiej sceny w ekranizacji Netflix wcale nie zobaczyliśmy. To podsumowanie tego, jak twórcy nie rozumieją istoty tego co adaptują.
Dla odmiany, idealnie przeniesiono do serialu Milvę. Wspaniały charakter utalentowanej łuczniczki perfekcyjnie oddała Meng'er Zhang, którą możecie znać z filmu „Shang-Chi i legenda dziesięciu pierścieni”. Problem jednak w tym, że w opisie Sapkowskiego była to… „biuściasta” blondynka, no ale lepiej zachować charakter postaci niż jej wygląd, skoro ewidentnie nie da się w tej ekranizacji pokazać tu obu tych elementów. Henry Cavill był w produkcji Netflix wyjątkiem od reguły, ale i jego już w „Wiedźminie” nie ma…
Michał Derkacz
Polecamy przeczytać: "Wiedźmin": 3. sezon - recenzja odcinków 1-5
fot. Netflix