Challengers - recenzja
2024-04-30 09:47:48Luca Guadagnino w „Challengers” powraca do klimatu i stylistyki „Tamtych dni, tamtych nocy”, aby pokazać nam opowieść o trójkącie miłosnym w środowisku tenisowym. Czy warto zobaczyć ten film? Przeczytajcie recenzję!
Gdzie dwóch się bije, tam... nikt nie korzysta?
Film przedstawia historię Tashi Duncan, która jako złote dziecko tenisa odniosła kontuzję, kończącą jej zawodową karierę, zmuszając ją do przekierowania sił do roli trenerki. Jej mąż Art, także tenisista, jest mistrzem, który przeżywa kryzys i myśli o przejściu na emeryturę. Swoją przyszłość poniekąd uzależnia od sukcesu (lub porażki) w turnieju eliminacyjnym do większych zawodów.
Tak los splata ich drogi z Patrickiem - byłym najlepszym przyjacielem Arta i dawnym chłopakiem Tashi, który zawsze pokonywał kumpla, ale w przeciwieństwie do niego nigdy nie wszedł nawet do najlepszej setki rankingu i aktualnie ma spore problemy finansowe. Dawne spory i zawiłości w relacjach całej trójki siłą rzeczy będą musiały powrócić, a zdaje się, że w tym trójkącie nikt nie jest szczęśliwy. Czy konflikt rozwiąże się na korcie, czy jednak poza nim?
To montaż jest głównym bohaterem
Luca Guadagnino w „Challengers” zaszalał, a raczej po prostu oszalał z montażem! Przez cały seans akcja co rusz przeskakuje w czasie – pokazując nam wydarzenia na zasadzie retrospekcji to na przestrzeni kilkunastu lat. Znany reżyser bez umiaru żongluje scenami z życia Arta, Patricka i Tashi wracając do momentu ich poznania, początków i kryzysów w związkach oraz oczywiście meczów tenisowych, a nawet treningów. Natomiast teraźniejszość odnosi się głównie do finałowego meczu między dawnymi przyjaciółmi oraz ich rozmów (a raczej potyczek słownych) na temat tego, co kiedyś wspólnie przeżyli.
Tak poszatkowany seans wcale nie nam mija szybciej, a jest przy tym niezwykle chaotyczny i bywa naprawdę irytujący. Z drugiej strony, gdyby nie taki sposób narracji, dostalibyśmy dość banalną opowiastkę o dziewczynie, która rozbiła przyjaźń dwóch początkujących sportowców, nie mogąc zdecydować się, kogo kocha bardziej, choć tak na serio po jej zachowanie trudno ocenić, czy Tashi jest do takiego uczucia zdolna, zwłaszcza gdy nie potrafi odwzajemnić wyznania miłości własnego męża i ojca jej córki…
Mecz w singla
Kto ogląda mecze tenisowe, ten wie, że grać można w singlu, deblu albo w mikście. Choć fabuła „Challengers” sugerować może, że miłosny trójkąt to idealna parafraza do rywalizacji par mieszanych, to jednak ostatecznie mamy wrażenie, że każdy z bohaterów jest sam, jest singlem w singlu. Tashi to postać wyjątkowo wątpliwa moralnie, zdradzająca, manipulująca i nieczuła. Art to facet wrażliwy, ale słaby psychicznie, a Patrick to pewny siebie przegryw, który urokiem osobistym i nadmierną śmiałością wchodzi w łaski nie tylko kobiet. Czy komuś tutaj da się kibicować? Raczej nie, ale charyzma gwiazd obsady (Zendaya, Josh O'Connor, Mike Faist) sprawia, że losy całej trójki śledzimy ze szczerym zainteresowaniem i to nie dlatego, że Luca Guadagnino w swej wizji postanowił podkładać głośną muzykę dyskotekową pod... zwykłe dialogi.
Jestem piłką!
Skoro już mowa o tym, jak włoski wizjoner reżyseruje poszczególne sceny, to poza wspomnianym montażem, warto zwrócić uwagę na… całą resztę! W przeciwieństwie do kolegi po fachu Zacka Snydera, Guadagnino stosuje zwolnione tempo kiedy jest ku temu jakieś uzasadnienie. Zwrócenie uwagi na detale, szczegóły zmieniającej się mimiki czy potęgowanie napięcia w meczu. Swoją droga, filmowanie gry w tenisa zostało tu wyniesione na wyższy poziom niż w innych produkcjach fabularnych o tym sporcie.
Reżyser robi co się da, aby z jednej strony ukryć niedoskonałości aktorów w technice tenisowej, a z drugiej uatrakcyjnić stronę wizualną. I to się udaje! Są ujęcie z góry kortu, ale też od dołu (jakby stali na szklanej podłodze). Są ujęcia POV, a nawet na chwilę obserwujemy wymianę z perspektywy piłki! Jednocześnie trzeba zaznaczyć, że widzowie, którzy nie znają na nomenklaturze czy punktacji związanej z tym sportem nie do końca będą orientować się dramaturgii i przebiegu pokazywanego meczu. W „Challengers” najważniejsze są jednak emocje, a w tym zorientować będzie się już nieco łatwiej, aczkolwiek jeśli oczekujecie, że końcowy wynik na korcie i w sercach bohaterów będzie klarowny, to możecie wyjść z seansu z poważnym niedosytem.
Ocena końcowa: 7/10
Michał Derkacz
fot. materiały prasowe