Lux AEterna - recenzja festiwalowa
2021-08-23 13:09:56Jeśli nie byłeś fanem Gaspara, to jest duża szansa, że to się zmieniło w trakcie 21. Międzynarodowego Festiwalu Filmowego Nowe Horyzonty. Jeśli nie znałaś tego reżysera, a przez przypadek trafiłaś na jego seans – być może teraz jesteś na bieżąco ze wszystkimi ekranizacjami. Reżyser tez prowokuje, skłania do myślenia i intryguje. Jego filmy zebrały całe sale, a wyraz zadowolonych twarzy i zdziwionych oczu mówi sam za siebie. Gaspar Noe stworzył kolejny projekt, który na długo zostanie w pamięci. „Lux AEterna” mieści w sobie tyle przekazów, a przecież trwa niecałą godzinę.
Przeczytaj również: Vortex - recenzja festiwalowa
Piekło na Ziemi
Przed seansem należy zapoznać się z treścią fabuły, gdyż pominięcie tego, może być szkodliwe dla oka oraz psychiki. Bez żartów – film zawiera sceny ze światłem stroboskopowym i to wcale nie w małej ilości. To ważne, by być tego świadomym, bo nawet bez wysokiej wrażliwości na jego oddziaływanie, można po prostu nie dać rady. Wszystko po to, by dodać napięcia, niepokoju i nastroju do poszczególnych epizodów. Migające światła, krzyk i zamieszanie, tworzą istne piekło na ziemi. Masz ochotę wyjść, bo czujesz, że w tym uczestniczysz, a nikt nie zapytał cię o zdanie. Niesamowita realność zdarzeń.
Ale od początku. Pierwsza warstwa filmu to historia z planu zdjęciowego. Zaczynamy od ciekawej rozmowy między reżyserką, Beatrice Dalle, a jedną z aktorek, Charlotte Gainsbourg. Opowiadają sobie o zabawnych, ale i bardzo dziwnych sytuacjach z życia prywatnego i zawodowego. Konwersacja skupia się na paleniu na stosie czarownic, na emocjach, jakie temu towarzyszą oraz na podniosłości tego wydarzenia. Charlotte wspomina o spaleniu w szałasie i tak właśnie tworzy się absurdalny dialog między kobietami, doprawiony nutką alkoholu.
Mogłoby się wydawać, że to nic nie wnosząca scena, a jednak robi swoje. Na planie panuje chaos, nikt nie wie, co robić, a i tak każdy chce dodać swoje grosze. W końcu udaje się zebrać potrzebną ekipę i zaczyna się dramat. Trzy czarownice w seksownych strojach, przywiązane do drewnianych słupów, mają płonąć. Brakuje jednak atmosfery, która jak na złość, rodzi się sama. Psuje się światło i wtedy zaczyna się istne szaleństwo, panika, a w tym wszystkim – kamerzysta, oczarowany grą aktorską, która już dawno przestała nią być.
Prowokacja
Film zawiera plansze z cytatami wielkich artystów, którzy odnoszą się do różnych tematów, chociażby religijnych. Mogą być potraktowane jako wskazówki do interpretacji, być uzupełnieniem dialogów lub odbiegać niemalże całkowicie od wcześniej wspomnianego pierwszego dnia. Jeśli potraktujemy tę historię jako opowieść o tym, co się dzieje podczas kręcenia filmów, możemy poczuć niedosyt. Nawet więcej – wyjdziemy z kina niezadowoleni.
Tymczasem jest coś więcej. Spróbujmy przenieść to na płaszczyznę religijną i skojarzyć moment palenia czarownic na stosie z męczeństwem, poświęceniem i głównym Bogiem religii chrześcijańskiej. W rozmowach miedzy aktorami klaruje się pewien absurd, iż jest to kara, którą sami na siebie sprowadzamy. Co więcej, czy jest to w ogóle potrzebne? Czy nie powinniśmy skupiać się na miłosierdziu? Odpowiedzi na pytania pozostają do otwartej interpretacji.
Gdyby poszukać dalej, można by znaleźć kolejną warstwę znaczeniową. Na symbolicznym stosie palone są kobiety, przyodziane w piękne, skąpe kostiumy. Jedną z nich jest Charlotte, a obok niej modelka, Abbey Lee. Charyzmatyczne, zdolne i niezależne panie, które na co dzień krytykowane są za swoje działania. Osiągają sukcesy, a to niektórych mocno denerwuje. Owy stos jest tylko pretekstem do pokazania prostego schematu: o równouprawnienie wciąż należy walczyć.
Gaspar Noe, po raz kolejny, prowokuje. I robi to w bardzo dobrym stylu. Ten film zawiera w sobie masę symboli, czekających na odczytanie. Można to wszystko interpretować dowolnie i wynieść dla siebie tyle, ile jesteśmy w stanie sami dźwignąć. 51 minut – tyle dokładnie trwa, a zawiera w sobie masę niekończących się refleksji. Naprawdę warto zastanowić się nad słowami, scenografią i puentą.
Klaudia Kowalik
fot. materiały prasowe