Żeby nie było śladów - recenzja
2021-09-26 21:29:31W piątek 24 września 2021 roku swoją premierę kinową w Polsce miało najnowsze dzieło Jana P. Matuszyńskiego. Produkcja „Żeby nie było śladów” jest polskim kandydatem do Oscara w kategorii Najlepszy Pełnometrażowy Film Międzynarodowy. Czy faktycznie jest czym się zachwycać? Przeczytajcie recenzję filmu i się przekonajcie.
Czytaj także: Nawet nie wiesz, jak bardzo cię kocham - recenzja
Prawdziwa historia
Akcja filmu rozgrywa się w 1983 roku w Warszawie. Mimo zawieszenia, w kraju wciąż obowiązuje stan wojenny. Wprowadziły go komunistyczne władze w celu zduszenia solidarnościowej opozycji. W takich warunkach Grzegorz Przemyk (Mateusz Górski) świętuje z kolegami ukończenie szkoły. Przyjacielskie wygłupy ściągają na chłopaków uwagę milicji...
12 maja 1983 roku Grzegorz Przemyk, syn opozycyjnej poetki Barbary Sadowskiej (w tej roli Sandra Korzeniak), zostaje zatrzymany. Rutynowa kontrola dokumentów koczy się przewiezieniem na komisariat, gdzie chłopak zostaje ciężko pobity. Świadkiem całego zdarzenia jest jedynie jego bliski przyjaciel Jurek Popiel (szczery, chwytający za serce Tomasz Ziętek). Po dwóch dniach agonii, Przemyk umiera w szpitalu.
Śmierć młodego chłopaka inspiruje jego matkę i przyjaciela do walki o sprawiedliwość. Jurek Popiel decyduje się złożyć obciążające milicjantów zeznania, co stawia go na celowniku komunistycznego rządu i aparatu bezpieczeństwa. Gdy po uroczystym pogrzebie, za trumną Grzegorza Przemyka na ulice Warszawy wychodzi ponad 20 tysięcy ludzi, władza postanawia zrobić wszystko, by niewygodne zeznania nie zostały powtórzone w sądzie.
Inwigilacja, zastraszanie, nieustanne manipulacje. Nie mogąc wpłynąć na samego Jurka, władze decydują się naciskać na rodzinę Popiela, podważać wiarygodność jego i Barbary Sadowskiej. Oprócz tego postanawiają zrzucić winę na sanitariuszy, którzy przewozili skatowanego Przemyka z komisariatu do szpitala. Przez cały czas kontrolują, jakie informacje trafiają do prasy, dbając o to, by opinia publiczna przypadkiem nie przytaknęła oskarżeniom Popiela. Konsekwencje kłamstw i manipulacji rządowych prędko przybierają ogromnych rozmiarów, niszcząc życie niewinnych ludzi, którzy nie mieli do czynienia ze sprawą Przemyka.
Poruszające portrety bohaterów
Dzieło Jana P. Matuszyńskiego porusza wiele tematów. Wyraźnie zarysowuje postać matki Przemyka, pokazując jej walkę o sprawiedliwość wbrew wszystkim przeciwnościom losu. Ukazuje także dramat sanitariuszy, którzy bezpodstawnie zostają oskarżeni o zmaltretowanie przewożonego pacjenta. To równie obraz skorumpowanych służb specjalnych, które bez wahania preparują dowody, naginają przepisy i niszczą życia niewygodnych świadków. Jednak na plan pierwszy wysuwa się historia Jurka Popiela, na którą ogromny wpływ ma relacja z rodzicami. W rolę państwa Popieli wcielają się Agnieszka Grochowska i Jacek Braciak, który tworzy tu przejmujący portret błądzącego ojca.
Trzymająca się z dala od polityki rodzina nagle zostaje uwikłana w aferę na skalę państwową. Okazuje się że walka o ideały niesie za sobą konsekwencje, które zagrażają dotychczasowemu, spokojnemu życiu Jurka i jego rodziców. Mimo to chłopak nie wyzbywa się ideałów, dalej pragnie zeznawać. To te emocjonalne zmagania Popiela sportretowane przez Tomasza Ziętka nadają kierunek całej produkcji. Chłopak musi stale na nowo przywoływać prawdziwą wersję zdarzeń z komisariatu – nie wierzy mu nawet jego własny ojciec, co staje się powodem do mniej i bardziej związanych z polityką kłótni. Sceny skupiające się na Ziętku i Braciaku wspaniale budują napięcie, pokazując jak nawet najszczersze intencje, potrafią podzielić rodzinę.
Czasu i cierpliwośći
„Żeby nie było śladów” to długi, prawie trzygodzinny film, który wymaga od widza cierpliwości oraz skupienia. Akcja cały czas idzie do przodu, a mimo to końca nie widać. Bohaterowie walczą z coraz to nowymi problemami, jakby wcale nie zbliżając się do rozwiązania i zakończenia sprawy. Jednak nie jest tak, że film się dłuży lub któreś sceny wydają się niepotrzebne. Przeciwnie, cała produkcja opowiada wiele złożonych historii, która nakładają się na siebie, tworząc jedną wielką dramatyczną opowieść. Napięcie cały czas jest wyczuwalne i kumuluje się, aż do sceny finałowej.
Świetnie sprawdza się także muzyka, która idealnie oddaje dramatyzm sytuacji, buduje emocjonalne portrety bohaterów oraz tworzy odpowiednie tło dla kolejnych zdarzeń. Bardzo dobrze wypadają także ujęcia – przemyślane, przykuwające oko, często po prostu estetycznie ładne. Twórcy zadbali także o odpowiednie kostiumy, scenografie i charakteryzacje. Cała produkcja wydaje się już od pierwszych chwil, zaczynając od kolorów, wystroju, muzyki, a kończąc na sposobie prowadzenia kamery, przenosić do wczesnych lat osiemdziesiątych w Polsce. To doskonale działa na klimat całej produkcji.
Okiem artysty
Film Jana P. Matuszyńskiego zadaje ważne pytania, pokazując widzom historię dobrze już znaną. Pokazując dramatyzm prawdziwych zdarzeń drąży temat walki prawdy z oszustwem, dezinformacją i kłamstwem. Rozważa winę zarówno ludzi, jak i systemu, a także zastanawia się na tym, dlaczego doszło do nieuzasadnionych wybuchu brutalności. Seans nie przynosi odpowiedzi, ale zdecydowanie zachęca do ich poszukiwania na własną rękę.
Szczególny wyraz ma w tym wszystkim sama scena pobicia Przemyka na komisariacie. Kamera nie pokazuje sprawców, skupia się raczej na przytrzymywanym przez milicjantów Jurku. Ledwie w tle widzimy, co się dzieje. Twarze bijących nie są pokazane, głosy dochodzą spoza kadru. Widzowi pokazane jest tyle, ile wie główny bohater. Dlatego późniejsze pytania kierowane do Jurka o jego pewność co do winy konkretnych osób, robią większe wrażenie i zachęcają do namysłu. Tak samo jak próby zidentyfikowania milicjantów z tamtego komisariatu przez głównego bohatera.
Ocena końcowa: 8/10
Marta Matuszewska
Film zobaczyłam w Kino Nowe Horyzonty we Wrocławiu.
fot. Łukasz Bąk/materiały prasowe