Zaginione dziewczyny - recenzja
2020-03-17 10:38:17„Zaginione dziewczyny” to nowy amerykański dramat kryminalny w reżyserii Lizy Garbuz, który miał swoją polską premierę 13 marca 2020 roku na Netflixie. Film bazuje na powieści Roberta Kolkera o tym samym tytule i opowiada historię inspirowaną prawdziwymi zdarzeniami, dotyczącą morderstw seryjnego zabójcy z Long Island. W „Zaginionych dziewczynach” można ujrzeć nominowaną do Oscara Amy Ryan, a także znaną z oscarowego „Jojo Rabbit” Thomasin McKenzie, które wcielają się w rolę matki i siostry poszukiwanej w filmie Shannon Gilbert.
Historia ukazuje zmagania samotnej matki trójki dzieci, której próby odnalezienia zaginionej córki przeplatają się z walką z bezczynnością policji. Gdy organy ścigania zawodzą, a prośby o poważne traktowanie sprawy trafiają jak grochem o ścianę, prywatne śledztwo głównej bohaterki doprowadza ją do hermetycznej społeczności o nazwie Long Island. Tam właśnie Shannon widziana była po raz ostatni. Jak się później okazuje, niepozorne Long Island skrywa więcej sekretów niż można by się spodziewać, gdyż tajemnicze zniknięcie dziewczyny jest związane z kilkunastoma przypadkami zabójstw pracownic seksualnych w tym rejonie.
Czy można prowadzić dochodzenie w sprawie potencjalnego morderstwa na własną rękę, a co więcej, wbrew działaniom policji? I czy siła woli i determinacja są wystarczającego, by tego dokonać? Na takie pytania musi odpowiedzieć sobie główna bohaterka - Mari Gilbert. To właśnie jej postać sprawia, że film przestaje być jedynie kolejnym kryminałem, a staje się godną podziwu walką z biernością organów władzy. Podczas poszukiwania córki, Mari wykazuje się nie tylko odwagą i wytrwałością, ale też uporem, ciętym językiem i krytycznym spojrzeniem, które to cechy inspirują i motywują kobiety spokrewnione z pozostałymi ofiarami zabójcy z Long Island.
Nieustępliwy, a często nawet obraźliwy, charakter Mari okazuje się być kluczowy dla rozwikłania zagadki zaginięcia Shannon i zabójstwa kobiet w Long Island, bo bierność policji w tej sprawie jest w dużej mierze związania z zawodem i stylem życia ofiar. Gdy w filmie pada pytanie: Kto poświęca tyle czasu zaginionej prostytutce?, powiedziane z wyraźną pogardą w głosie, łatwo zrozumieć, że ofensywność bohaterki jest skierowana nie tylko przeciwko bezczynności policji, ale również przeciwko ich uprzedzeniom.
Sporym atutem tego filmu jest sposób budowania napięcia. W „Zaginionych dziewczynach” nie osiągnięto tego poprzez mrożącą krew w żyłach muzykę, wywołującą w widzu poczucie nadchodzącej akcji, lecz dzięki długim, powolnym ujęciom, które tworzą pełną powagi i oczekiwania atmosferę. Z drugiej strony, mimo że jest to efektywnie użyty zabieg, takie sceny pojawiają się na tyle często, że czasami można odnieść wrażenie, iż część z nich jest zbyt przeciągnięta, przez co wydają się dość nużące i powtarzalne.
„Zaginione dziewczyny” są niebanalnym, ciekawie zrobionym dramatem, którego najmocniejszą stroną jest zdecydowanie gra aktorska i postać odgrywana przez Amy Ryan. Ze względu na to, że film jest inspirowany prawdziwymi wydarzeniami, zobaczenie na końcu kilku wstawek z życia rodziny Gilbert i tego, jak dalej potoczyła się ich historia, przepełnia widza satysfakcją i dodaje całości należytego realizmu.
Ocena końcowa: 7/10
Julia Sałdan
fot. materiały prasowe Netflix