Escape Room: Najlepsi z najlepszych - recenzja
2021-07-19 10:45:52W 2019 roku Adam Robitel pokazał światu swój horror pt. „Escape Room”, w którym grupa wybranych osób musiała wydostać się z szeregu śmiertelnie niebezpiecznych lokacji, zainscenizowanych w stylu popularnej zabawy. Z życiem uszła dwójka bohaterów, a teraz zobaczyliśmy kontynuację ich zmagań w postaci filmu „Escape Room: Najlepsi z najlepszych”. Twórca pierwszej odsłony postanowił zafundować nam szaloną jazdę bez trzymanki, która ma jedną ogromną wadę, ale także niewątpliwą zaletę.
Wsiąść do pociągu byle jakiego
„Escape Room: Najlepsi z najlepszych” jest tak bezpośrednią kontynuacją, że na początku pokazano nam szybki skrót wydarzeń z jedynki. Mija jakiś czas, a Zoey oraz jej kolega Ben starają się wyśledzić firmę Minos, która aranżowała ich grę, z której cudem wyszli cało (choć z traumą). Ich celem jest udokumentowanie dowodów istnienia i nikczemnych praktyk Minos i zgłoszenie tego na policję.
Jednak już względnie przypadkowy pościg za rabusiem, kończy się nieplanowaną przejażdżką metrem. Niedającym się racjonalnie wytłumaczyć zbiegiem okoliczności okazuje się, że dwójka głównych bohaterów znajduje się w wagonie wyłącznie z innymi ocalałymi z pierwszych gier w zabójczych escape roomach (czego nie widzieliśmy, ale nam powiedziano) i tak zaczyna się seria nowych wyzwań dla „najlepszych z najlepszych”...
Tę największą wadę możemy mieć już za sobą, bo dotyczy ona właśnie tej niesamowitej bzdury z pociągiem, ale nie tylko. Tutaj nie można sobie niczego wytłumaczyć „potęgą złowrogiej i wszechmocnej korporacji”, o której nikt nie słyszał (oprócz naszych bohaterów). Organizacyjnie i logistycznie, to czego doświadczają protagoniści w filmie „Escape Room: Najlepsi z najlepszych” jest absolutnie niemożliwe, a prawdopodobieństwo powodzenia tego co się stało - zerowe. Zbyt wiele tu przypadku i zdarzeń losowych, by ludzie z Minos byli w stanie to przewidzieć i jeszcze zgrać w czasie z kilkoma innymi zawodnikami ze swojej chorej gry. Tu zawieszenie niewiary nie wystarczy. To po prostu jedna, wielka bzdura, a końcowa scena w samolocie jest tylko wisienką na torcie absurdu.
Sami na to nie wpadniecie
Mając to omówione, przechodzimy do tego, co czyni nowy „Escape Room” filmem prawdziwie trzymającym w napięciu. Są to projekty tytułowych pomieszczeń oraz wyzwania, jakie czekają na grupę bohaterów. Zaprojektowane i przemyślane zostało to wszystko doskonale. Akcja pcha nas przez 4 escape roomy, a wszystkie są wyjątkowe, imponują rozmachem i złożonością oraz śmiertelnie pokręconymi sposobami, w jakie można w nich zginąć.
Do tego zawsze trzeba toczyć walkę z czasem, co również ma swoją zaletę i wadę. Bohaterowie są doświadczonymi graczami, więc z imponującą sprawnością przychodzi im rozgryzanie wskazówek i pokonywanie zagadek w ostatniej chwili (choć nie zawsze). Czasem popisują się też głupotą i umierają, ale w filmie grozy to było do przewidzenia. Jest to bardzo emocjonujące i potrafi wbić widza w fotel.
Niestety efektem ubocznym takiej gry na czas (w rozumieniu „macie 8 minut”, a nie „macie godzinę”) jest fakt, że nawet fani zabawy w ecape roomach w prawdziwym życiu nie będą mogli zastanowić nad wyjściem z sytuacji, postawić się w roli bohaterów filmu. Twórcy nie dają nam wyjścia - musimy patrzeć jak akcja pędzi na złamanie karku, bez możliwości wczucia się w sytuację i kombinowania co powinno się zrobić.
Seans filmu „Escape Room: Najlepsi z najlepszych” jest dość krótki (88 minut) i intensywny. Kolejne zagadki są pełne emocjonującej akcji, ale te emocje (ze względu na niskie prawdopodobieństwo wydarzeń) nie zawsze są pozytywne. Produkcja ta daje sporo frajdy, ale pozostawia też wrażenie, że zasada kontynuacji „więcej, szybciej, efektowniej” jakoś nie wyszła historii na dobre.
Ocena końcowa: 5/10
Michał Derkacz
Film zobaczyłem w OH Kino we Wrocławiu.
fot. materiały prasowe