Wytańcz to - recenzja
2020-08-10 11:57:307 sierpnia 2020 na Netflix pojawił się nowy film pt. "Wytańcz to", opowiadający historię dziewczyny, która nie potrafi tańczyć, ale i tak zakłada własną grupę, by wygrać szkolne zawody, a przy okazji odnajduje miłość. Brzmi znajomo? Motywy znane z serii "Step Up" są tu niemal kopiowane (nawet nawiązuje się do Channinga Tatuma), ale twórcy garściami czerpali też z całego gatunku komedii romantyczno-tanecznych. Jak im wyszło? Przeczytajcie recenzję filmu "Wytańcz to"!
Główną rolę w filmie gra Sabrina Carpenter, 21-letnia aktorka i piosenkarka, która wciela się w Quinn Ackerman - zdolną i pilną uczennicę, której bardzo zależy na tym, aby dostać się do konkretnego college’u, który wybrała z kilku istotnych powodów. Niestety, podczas rozmowy rekrutacyjnej bohaterka trochę za bardzo naściemniała i oto staje przed wyzwaniem - nauczyć się tańczyć i wygrać zawody szkolne, by pokazać, że jest osobą, której pasje sięgają dalej niż piątki na dyplomie.
Quinn jest nam pokazana jako szkolna prymuska, lekko nierozgarnięta życiowo i nieco naiwna, ale bardzo miła i dobra dziewczyna, która mimo nadzwyczajnej urody woli nosić się jak własna babcia. Teraz jej codzienna rutyna musi się zmienić, wraz z początkiem nauki tańca i osobami (szkolni samotnicy z pasją do tańca), które sama rekrutuje do zespołu. Natomiast choreografem ma być dawny mistrz uczelnianych konkursów, którego taneczną karierę przerwała kontuzja. Czy ta znajomość zaowocuje czymś więcej niż sukcesem na parkiecie?
Oczywiście, że tak i nie jest to żadne zaskoczenie czy spoiler, bo cały film "Wytańcz to" był chyba roboczo nazwany przez twórców "Skopiuj to". Od początku do końca fabuła składa się z powielonych setny raz klisz i schematów i nie dodano tu niczego nowego. Przełamanie własnych słabości poprzez taniec? Jest. Rekrutacja "looserów", którzy razem dadzą radę? Jest. Romans z nauczycielem tańca i pocałunek podczas wspólnej próby? Jest. Mama, która nie akceptuje nowej pasji córki, zanim nie zobaczy jej na scenie? Jest. Antagonista z faworyzowanego zespołu, który przegra w finale? Jest. Rozpad zespołu, by zjednoczyć się na koniec? Jest.
Wszystko tu jest, a jednocześnie nie ma niczego, co byłoby w stanie wywołać w nas jakieś emocje. Nawet sceny występów są mizerne, nie mówiąc już o montażu treningów czy aktorstwie, które zaczyna się i kończy na niezręcznych uśmiechach i posyłaniu rozmarzonych spojrzeń. Gdyby jeszcze na festiwalu schematów się kończyło, to dostalibyśmy kiepski, ale uroczy film na niedzielne przedpołudnie. Niestety, twórcy kazali nam patrzeć na kilka tak żałosnych, że aż obraźliwych scen (np. próbny występ w domu starości), po których musimy po prostu odradzić wam seans tej produkcji.
Ocena końcowa: 3/10
Michał Derkacz
fot. materiały prasowe Netflix