Winni - recenzja
2021-10-04 08:54:331 października 2021 roku na platformie Netflix zadebiutował film „Winni”, remake duńskiego thrillera z 2018 roku pod tym samym tytułem. Nowa wersja to przede wszystkim Jake Gyllenhaal w roli głównej oraz Antoine Fuqua na stanowisku reżysera. Czy jednak warto zobaczyć ten film? Przeczytajcie recenzję!
O czym jest film?
Głównym bohaterem filmu jest pracownik dyspozytorni numeru alarmowego 911. Operator Joe Baylor (Jake Gyllenhaal) stara się pomagać ludziom, którzy dzwonią w najróżniejszych sprawach, w czasie, kiedy w regionie szaleją ogromne pożary i większość służb poświęca się temu kryzysowi. Nagle Joe odbiera połączenie od porwanej kobiety, dzwoniącej z pojazdu, którym aktualnie jest przewożona gdzieś na autostradzie.
Podczas dramatycznych prób uratowania kobiety w opresji, bohater poznaje kulisy całego zajścia oraz szokującą prawdę na temat zamieszanych w to osób. Co więcej, zdawkowe informacje o prywatnym problemie Joe, zaczynają rzucać inne światło na postać głównego bohatera, sprawiając, że liczba mnoga w tytule „Winni” jest absolutnie uzasadniona.
Drugi raz to samo
Odpowiedź na pytanie, czy warto zobaczyć ten film, zależy wyłącznie od tego, czy znacie duński oryginał, czy nie. Antoine Fuqua (na podstawie scenariusza twórców oryginału) zrobił remake tak dokładny, że w zasadzie niepotrzebny. Dodano tu dosłownie ze 2 motywy, którymi amerykańska wersja różni się od produkcji z 2018 roku. Cała reszta jest identyczna – przebieg wydarzeń, punkty zwrotne, styl filmowania (zdjęcia, akcja w jednym miejscu i czasie), wszystko.
Oczywistą różnicą jest obsada aktorska, ale i to sprowadza się do postaci, którą gra Jake Gyllenhaal, bo na ekranie przez 80% filmu jest tylko on. Pytanie dodatkowe jest zatem takie – czy lubicie tego aktora? Jeśli tak, to polecamy zobaczyć „Winnych”, bo hollywoodzki gwiazdor gra naprawdę dobrze, choć nie jest to jakiś oscarowy popis. Jakob Cedergren w duńskim oryginale był może bardziej powściągliwy w emocjach, te skrajne zostawiając na koniec. Gyllenhaal zdaje się szarżować już od początku i jest w tym czasem nazbyt teatralny (cała ta historia jest idealna do adaptacji scenicznej).
Jeśli nie jest to jeden z waszych ulubionych aktorów i znacie pierwszych „Winnych”, to seans remake’u kompletnie nie ma sensu, chyba, że pobawicie się w zamianę domowej projekcji w słuchowisko. Ewentualnie, może być to interesujące doświadczenie. Oczywiście opowieść sama w sobie jest emocjonująca i zaskakująca, ale Fuqua pokazał najgorsze możliwe podejście do realizacji remake’u. Zrobił po prostu drugi raz czyjś film, aby tylko aktorzy mówili po angielsku. Nie ma tu niczego więcej do zaoferowania. Nie pochwalamy takiej praktyki.
Przeczytajcie recenzję oryginalnego thrillera „Winni” z 2018 roku >>
Michał Derkacz
fot. materiały prasowe Netflix