Tyle co nic - recenzja i relacja ze spotkania z twórcami
2024-03-11 10:36:0710 marca 2024 roku w Dolnośląskim Centrum Filmowym we Wrocławiu odbył się specjalny pokaz filmu "Tyle co nic". Po seansie z widzami spotkali się odtwórca głównej roli Artur Paczesny oraz reżyser Grzegorz Dębowski, którego uznano "Odkryciem roku" na gali tegorocznych Orłów. Jak komentowali swój film i czy jest to dzieło godne uwagi? Prezentujemy relację i recenzję po filmie "Tyle co nic".
Relacja ze spotkania po seansie filmu "Tyle co nic" w DCF
Po projekcji filmu "Tyle co nic" odbyło się spotkaniem z twórcami poświęcone kulisom pracy nad filmem. Poprowadziła je Marta Stańczyk - filmoznawczyni związana zawodowo z Instytutem Sztuk Audiowizualnych Uniwersytetu Jagiellońskiego i redaktorka branżowego pisma "Ekrany". Po serii pytań z jej strony, głos dostała publiczność, która niemal w pełnym składzie została w kinie po napisach końcowych. Reżyser i aktor przez ponad 30 minut odpowiadali na pytania publiczności i wysłuchiwali komentarzy, które w zdecydowanej większości były niezwykle pozytywne. Poniżej prezentujemy najciekawsze wypowiedzi zaproszonych gości.
Ucieszyłem się, że nasz film dzieje się w takim akurat środowisku. Kręciliśmy na Warmii w pięknych krajobrazach. Pociągał mnie kontakt z naturą, bo prywatnie czasem lubię wyjechać z miasta. Jeśli chodzi o wieś polską, to na każdym spotkaniu z widzami pada temat, że mamy jej dwa skrajne obrazy – albo jest piękna i przekoloryzowana, albo brudna, smutna i patologiczna. W naszym filmie nie stajemy po żadnej stronie, nie oceniamy, nie dajemy żadnych recept. Ludzie wszędzie są tacy sami, różnią się tylko okoliczności w jakich żyjemy.
Zwracam też uwagę na kobiety w tym filmie. Pokazujemy męski świat, skupiony na działaniach mężczyzn, ale bardzo ważne są w nim silne kobiety - zdecydowane, zajmujące się domem i wpływające na mężczyzn.
Od początku nie chcieliśmy odgrywać scenek we wiejskiej scenerii, tylko żebym ja robił wszystko naprawdę własnymi rękami. Nawet była jedna sytuacja, kiedy ekipa chciała wprowadzić kaskadera, ale ja naciskałem, bym mógł robić to samodzielnie, by to było autentyczne. Na wieś pojechaliśmy dwa miesiące przed rozpoczęciem zdjęć i nasz gospodarz Marian, który udostępnił nam swoje gospodarstwo i swój dom, z synem pokazali mi jak to działa. Zobaczyłem jak ciężko fizycznie można cały dzień pracować i pamiętam, że w tym okresie bardzo dobrze spałem!
Mamy tu bohatera, który walczy o pamięć o przyjacielu i nie godzi się z tym, że tak łatwo człowiek o drugim człowieku zapomina. Świat się zmienia, chce zapominać jak najszybciej i iść dalej. Wieś jako miejsce akcji wygrała tym, że mamy tu kontakt człowieka z naturą, co nam daje sporo tematów, a dla scenarzystów też jest fajne to, że nikt nie zaprzeczy, że wszyscy bohaterowie się znają, co byłoby niewiarygodne z filmie z akcją w mieście. Pojechaliśmy na wieś nie oceniając tego świata i wzięliśmy go takim jakim jest i z zasadami na jakich funkcjonuje.
Nie chcieliśmy przesadzić w żadnym temacie, na przykład z pokazywaniem picia alkoholu. Często jest pokusa, aby przegiąć, pokazać upodlenie, a tak naprawdę dramat alkoholowy nie zaczyna się kiedy ktoś leży pijany na schodach, tylko w sytuacji, gdy pięcioletnia dziewczynka widząc zdenerwowanego ojca, pyta najpierw czy jest pijany.
Jeśli ktoś po seansie nie zgadza się, że to jest realistyczny obraz wsi, to pewnie ma rację, bo wsie w Polsce są bardzo różne. Ja pisząc scenariusz i realizując film nie myślałem, że to ma być o wsi. Miało być o ludziach, którzy mieszkają na wsi, a ona jest sceną. Realizm filmu nie leży tutaj we wsi, tylko w emocjonalnej stronie bohaterów.
Niestety faktem jest to, że dzieciaki współczesnych rolników nie chcą iść w ich ślady, wyjeżdżają na studia do miasta, nawet jak to jest 20 kilometrów, to nie przyjeżdżają na obiady na weekend przez dwa miesiące. Natomiast znam pretensję widzów o to, że smutne są polskie filmy. Ja nie uważam, że Polska jest smutnym miejscem, ale ja jestem dość smutnym człowiekiem i nie potrafiłem inaczej zrobić swojego filmu. Producent chciał „światełko w tunelu”, ale ja mogłem dać tylko zielony sweter bohatera na końcu, bo nawet zmuszony pistoletem, mam trudność w pogodnym patrzeniu na świat.
Recenzja filmu "Tyle co nic"
"Tyle co nic" trwa półtorej godziny, a w tym czasie potrafi kilkukrotnie nas zaskoczyć, poruszyć, wzruszyć, a nawet rozbawić. Premiera idealnie wpisuje się w aktualny protest rolników w Polsce, ale jest to tylko punkt wyjścia do naprawdę ciekawej historii człowieka, który im bardziej angażuje się w prywatne śledztwo w sprawie śmierci przyjaciela, tym bardziej oddala się od własnego „ja” – życia, gospodarstwa i oczywiście rodziny. Tak, tak - "Tyle co nic" jest dramatem, ale również kryminałem i głosem w ważnej społecznie sprawie przyszłości rodzimej wsi.
W obsadzie nie ma słynnych nazwisk, wielkich gwiazd, które czasem bardziej nudzą niż zachwycają. Reżyser oddał pole do popisu mniej znanym, ale szalenie utalentowanych aktorom i aktorkom i był to strzał w dziesiątkę nie tylko artystycznie, ale też pod względem wiarygodności przekazu.
Film jest zwarty, konkretny i faktycznie bywa smutny jak sam Grzegorz Dębowski, ale nie ma tu mowy o biczowaniu się bez końca czy kąpieli w polskiej patologii obficie zakrapianej wódką. Ponury przekaz fantastycznie przełamuje nagły humor sytuacyjny, pojawiający się w dialogach tak naturalnie, że nawet nie wiemy kiedy śmiejemy się pod nosem pomiędzy czy w trakcie poważnych scen.
Jeśli mamy się czegoś przyczepić, to będzie to zamglona logika przebiegu niektórych kluczowych wydarzeń. Mowa tu o braku odszkodowania dla bohatera, któremu spłonął dom (punkt wyjścia w fabule) mimo sugestii, że człowiek ten był pewny wypłaty od ubezpieczyciela. Jakoś nie wyjaśniono też klarownie kwestii zerwania sznura wisielca pod koniec, a to także element, bez którego nie byłoby całej zagadki kryminalnej. Wady te znaczą jednak w obliczu wszystkich zalet... tyle co nic.
Michał Derkacz
fot. materiały prasowe