Ostatniej nocy w Soho - recenzja
2021-11-02 08:52:05„Ostatniej nocy w Soho” to nowe dzieło Edgara Wrighta, twórcy tak pomysłowych filmów jak „Wysyp żywych trupów”, „Scott Pilgrim kontra świat” czy „Baby Driver”. Tym razem zdolny reżyser proponuje nam seans grozy w bardzo stylowym wydaniu, a dodatku z młodymi, pięknymi i bardzo zdolnymi aktorkami na pierwszym planie. Nie jest to jednak klasyczny horror, co ostatecznie okazuje się wadą i zaletą tej produkcji. Przeczytajcie recenzję filmu „Ostatniej nocy w Soho”!
Senna podróż do Londynu lat 60.
Główną bohaterką jest Eloise - młoda dziewczyna, która zostaje przyjęta do londyńskiej szkoły dla projektantów mody. Z radością opuszcza małe miasteczko i przenosi się do wielkiego miasta, które jak ostrzega ją babcia „potrafi przytłoczyć”. Na miejscu okazuje się, że życie w akademiku nie jest dla niej, a z pozoru idealny pokój wynajmuje jej starsza pani, która prosi jedynie o niesprowadzanie mężczyzn pod jej dach.
Już pierwszej nocy, śpiąca Eloise „przenosi się” do Londynu lat 60., gdzie po wejściu do klubu nocnego spotyka Sandy - piękną, seksowną, przebojową, pewną siebie, początkującą piosenkarkę, która pragnie zrobić wielką karierę pod okiem Jacka - menagera, obiecującego pracę i zarobek. Niestety, dla Sandy jest to początek pasma rozczarowań, przemocy i innych traumatycznych doświadczeń. Dla niepotrafiącej patrzeć na to biernie Eloise, jest to początek coraz silniejszych wizji, podczas których rzeczywistość miesza się z przeszłością, jawa ze snem, a marzenie z koszmarem.
Główna bohaterka szybko przestaje panować nad swoim udziałem w historii Sandy, a ten brak kontroli odbija się na jej życiu prywatnym – studiach, pracy znajomościach, a nawet prywatnym śledztwie, które zaczyna prowadzić, by poznać prawdę o postaci, z którą tak silnie połączyły ją sny pod dachem domu, pamiętającego niejedno...
Stylistyczny chaos
„Ostatniej nocy w Soho”, w którym akcja rozwija się dość wolno i przez pierwszą godzinę dowiadujemy się tylko, na jakiej zasadzie działa związek Eloise z Sandy. Z początku myślimy, że olśniewająca aktorka jest alter ego dla skromnej dziewczyny ze wsi, bo świadczy o tym sposób prezentacji tej zależności poprzez odbicia w lustrze, sugerujące, że Sandy do Eloise po wejściu w świat Londynu lat 60. Później okazuje się, że nie, bo protagonistka bywa też bierną obserwatorką sytuacji z życia Sandy. Jednak kluczowe dla stanu psycho-fizycznego Eloise jest to, że z czasem zaczyna widzieć duchy facetów, którzy wykorzystywali Sandy.
Dopiero tutaj Edgar Wright rezygnuje z thrillera psychologicznego na rzecz horroru, co niestety jest złą decyzją, na której traci zarówno klimat filmu jak i opowiadana historia. Wraz z nagromadzeniem teoretycznie strasznych scen z koszmarnymi zjawami (wcale nie budzą grozy), zaczynają mnożyć się fabularne głupotki i nieścisłości, które albo ostatecznie są zamiecione pod dywan, albo wyjaśnione jednym zdaniem.
Problemem staje się także podział wydarzeń, na to co aktualne i realne z tym co byłe, przeszłe, wyśnione. Sceny z życia Eloise we współczesnym Londynie są jak wyjęte z kiepskiego serialu obyczajowego z lat 90., a pomysłowe, ekscytujące i wielokrotnie fantastycznie nakręcone sceny, prezentujące realia lat 60. pasują do tego jak pięść do nosa. Twórca chciał pewnie pokazać jak różne były to światy, ale to tylko potęguje cały ten stylistyczny chaos. Przez to „Ostatniej nocy w Soho” nie jest, a jedynie bywa filmem pięknie nakręconym, wciągającym i zaskakującym. Finał potrafi zaskoczyć, ale niektórzy doświadczeni widzowie rozwikłają tajemnicę Sandy znacznie szybciej niż Eloise.
W aktorstwie siła
Plusów tej produkcji dopatrujemy raczej w postaciach. Trudno nie docenić uroku i talentu Thomasin McKenzie, która po „Jojo Rabbit” znów pokazuje dużą wszechstronność. Nieco bardziej popularna Anya Taylor-Joy znów daje popis scenicznej charyzmy i wdzięku, sprawdzając się doskonale w roli dziewczyny, która zamiast stać się uwielbianą femme fatale, została zabawką w rękach podstarzałych bogaczy z podejrzanych lokali. Na pochwały zasługuje również Matt Smith, który perfekcyjnie łączy czarującego amanta z podłym zwyrolem.
Satysfakcjonujące aktorstwo i kilka brawurowo nakręconych scen (taniec w klubie czy morderstwo) to za mało, by uznać „Ostatniej nocy w Soho” za udany horror. Edgar Wright miał fajny pomysł, ale jego wykonanie zostawia sporo do życzenia. To mógł być jeden z najlepszych filmów tego roku, ale zdecydowanie nim nie jest, choć do szczęścia nie zabrakło wiele.
Michał Derkacz
Film zobaczyłem w Kinie Nowe Horyzonty we Wrocławiu.
fot. Parisa Taghizadeh/materiały prasowe