Spencer - recenzja
2021-11-07 12:46:32Nie da się zapomnieć o kimś, kto całe swoje życie zwracał uwagę na problemy zwykłych ludzi, poprzez zwracanie uwagi na siebie. Świadomie lub nie dążył do przełamywania barier oraz pokonywania własnych granic. Osoba ta była na świeczniku od momentu, w którym dumnie wkroczyła w mury rodziny królewskiej. Właśnie w ten sposób, jej życie, choć mogło być usłane różami, stało się niewygodne, męczące, a ramy za ciasne, by móc z nich wyjść. Księżna Diana, bo o niej mowa, jest przykładem, który wytrwale pokazuje, jak bardzo można walczyć o coś, co dawno straciło sens. Jej biografia jest pełna zwrotów akcji, wspaniałych działań i niepokojących zachowań. Historia jej bytu będzie żywa dopóki, dopóty mówić będą o niej ludzie. A mówić będą długo. Być może za sprawą nowego filmu „Spencer” w reżyserii Pablo Larraina. Czy ta postać może być ukazana w jeszcze inny, nieznany sposób? Przeczytajcie recenzję filmu i sprawdźcie, czy chilijski artysta podołał wyzwaniu.
Sposób na innowację
Życie Diany, jej perypetie i problemy są znane niemalże każdej dorosłej osobie, w mniejszym lub większym stopniu. Nic dziwnego więc, że powstało wiele filmów dokumentalnych i fabularnych o niej samej. Trudno jest więc przedstawić w innowacyjny sposób księżniczkę, by nie powielać utartych już ścieżek. Fabuła może być zatem podobna, bo przecież przedstawiane są realne zdarzenia, ale by zachęcić widzów do zobaczenia ekranizacji, można wykorzystać inne metody. Jedną z opcji jest na przykład zaangażowanie znanej aktorki, przygotowanie jej do roli na najwyższym poziomie, zadbanie o każdy szczegół charakteryzacji i voila – publiczność, być może z czystej ciekawości, będzie chciała sprawdzić, co jest na rzeczy.
W roli Diany wystąpiła Kristen Stewart. Jeśli ktoś kojarzy ją tylko ze „Zmierzchu”, to czas udać się do kina, by zobaczyć ją w nowej odsłonie. Aktorka w „Spencer” wygląda olśniewająco. Jest piękna, przykuwa uwagę, czuć od niej nieśmiałość, a jednocześnie pewność siebie. Chce się na nią patrzeć oraz śledzić każdy ruch. Niewątpliwie jej gra jest najsilniejszym punktem produkcji.
Wyuczone gesty, spojrzenia, głos i akcent – wszystko to sprawia, że wierzymy aktorce. Jest bardzo przekonująca, co czyni jej postać jeszcze bardziej dramatyczną. Problem pojawia się jednak w raz z rozwojem akcji. Mianowicie, film jest zrobiony w jednym tonie. Oznacza to, że nie ma w nim szalonych przeskoków, zaś napięcie trzyma, choć z czasem męczy, a sama Diana staje się niezrozumiałą ofiarą własnych poczynań. Brakuje zwrotu akcji, przełamania tej nostalgicznej ciszy i wprowadzenia choćby jednego, małego promyka. Fakt, pojawia się on, choć nie wybrzmiewa zbyt dobrze, a na pewno nie na tyle głośno, by można go było potraktować poważnie.
Prawdziwe wydarzenia czy fikcja?
Larrain nie opowiadał całej historii. Raczej założył, że większość sytuacji z życia Diany jest znana, więc nie ma potrzeby ponownego wyjaśniania. Akcję osadził w posiadłości królowej Sandringham w Norfolk. Wszystko dzieje się w 1991r., podczas Wigilii Bożego Narodzenia, pierwszego i drugiego dnia świąt. Jest to czas, kiedy Diana chce opuścić księcia Karola oraz zostawić całą rodzinę królewską. W filmie ukazano jej walkę z samą sobą, różne myśli, dezorientację i upadki. Co ciekawe, skupiono się także na jej poważnych problemach związanych z bulimią. Połowa scen składa się z próby zjedzenia czegokolwiek podczas kolacji lub śniadania, szybkiej ucieczki do toalety, a także niezdrowego podjadania. Jest to puentowane jednym słowem: kryzys.
Reżyser podkreśla, iż nie było jego intencją ukazanie wątków biograficznych księżniczki, a raczej chęć zaprezentowania, co mogło dziać się w jej głowie, jak radziła sobie z problematycznymi sytuacji i co wydarzyło się podczas Świąt Bożego Narodzenia. To czysta fabularyzacja zdarzeń, które mogły, choć wcale nie musiały mieć miejsca. Informacja ta zmienia postać rzeczy, ale najpierw trzeba o niej wiedzieć.
Z reguły, kiedy tworzy się film o znanej personie, zakłada się od razu, że będzie to dokument oparty na faktach. W tym przypadku jest inaczej. Może właśnie dlatego w niektórych scenach z trudem ogląda się osobę, która nie może unieść ciężaru własnych zmagań, choć na zdjęciach wygląda zawsze obłędnie. To przełamanie utartego poglądu o Dianie, jako nieskazitelnej postaci, jest bardzo dobrym ruchem. Niby każdy wie, że rodzina królewska to zwykli ludzie, a jednak chce się ich mieć za świętych, a przynajmniej idealnych.
Duchy, zjawy czy zwykłe omamy?
Film składa się z pięknych kadrów, w których krajobraz nierzadko odgrywa ważną rolę. W połączeniu z Kristen Stewart, która za każdym razem perfekcyjnie wczuła się w postać Diany, całość jest naprawdę zaskakująca w odbiorze. Ciekawym zabiegiem było wprowadzenie do historii Anny Boleyn, z którą księżna starała się utożsamiać. Pojawienie się jej, jako ducha lub po prostu w wyobraźni księżniczki, było małym przerwaniem i wybiciem z monotonnej, często ciężkiej atmosfery w ekranizacji. Mały potencjał na wielki zwrot akcji. Pytanie tylko, czy odebrać te dziwne, szalone myśli Diany, jako przejaw zmęczenia, choroby czy wariactwa? W fabule nie raz padło stwierdzenie ze strony pracowników, iż księżna zaczyna tracić zmysły.
To nie jest film, w którym ukazano Dianę, jako matkę wszystkich umęczonych, biednych, wesołych czy nieszczęśliwych. Z drugiej strony nie stworzono jej wizerunku również jako przykładnej damy, starannie trzymającej się wszystkich wytycznych. Ukazano jej problemy, szalone pomysły i bunt. Dopilnowano, by aktorka była w każdej sytuacji podobna w największym stopniu. Całość jest pięknym, ale trudnym obrazem. Wymaga zrozumienia lub całkowitego odrzucenia. Nie ma w tym przypadku niczego pośrodku.
Ocena końcowa: 6/10
Klaudia Kowalik
Film zobaczyłam w Kinie Nowe Horyzonty we Wrocławiu.
fot. Forum Film Poland