Rebel Moon - Część 1: Dziecko ognia - recenzja
2023-12-23 10:31:14„Rebel Moon” to wymarzony, szykowany od lat projekt Zacka Snydera, który w końcu dostał od platformy Netflix tyle pieniędzy, żeby zrobić swoje „Gwiezdne wojny”. Wielkie widowisko science fiction zostało podzielone na dwa filmy, a „Część 1: Dziecko ognia” jest już dostępna! Czy warto było czekać i czy charakterystyczny styl twórcy nadal potrafi zachwycić? Przeczytajcie recenzję!
„Rebel Moon - Część 1: Dziecko ognia” to kosmiczny western, film ewidentnie inspirowany „Siedmioma samurajami” i innym tytułom, opowiadającym o grupie indywidualistów, pragnących z różnych powodów pomagać bezbronnym wieśniakom w walce z potężnym najeźdźcą. Pierwsza część „Rebel Moon” skupia się na zarysowaniu konfliktu, wyjaśnieniu motywacji i historii rekrutacji głównych bohaterów.
Mamy oczywiście wprowadzenie antagonistów (typowi kosmiczni naziści) i pierwsze starcie, ale widać, że 135 minut seansu to dopiero przystawka przed daniem głównym - przystawka naprawdę zjadliwa, pięknie podana, ułożona z kilku elementów i serwowana przez uznanego szefa kuchni, ale… zdecydowanie ktoś zapomniał ją przyprawić.
Seans jest wspaniały wizualnie, efekty komputerowe dopracowane (ale czasem widać, że scenografie są minimalne, otoczone green screenem), a świat przedstawiony serio wygląda jak wyjęty z nowego filmu, zaczynającego się od tekstu „dawno, dawno temu, w odległej galaktyce”, jednak jest to wszystko straszliwie mdłe.
Najbardziej boli niska kategoria wiekowa, bo skoro reżyser pokazuje nam kilka brutalnych scen, w których głowy są rozbijane kijem, szyje i inne kończyny przecinane toporkiem itd., to zadziwiający jest tu… absolutny brak krwi! Czasem wygląda to kuriozalnie, głupio śmieszne i groteskowo. Szkoda, bo ogólny ton filmu jest całkiem serio i obrazowa brutalność z kategorią R tylko by tu pomogła.
Zaprezentowani bohaterowie są interesujący i chwiałoby się ich lepiej poznać. Film nie daje nam na to szans, skupiając się tylko na protagonistce, ale i jej przeszłość skrywa jeszcze kilka tajemnic. Reszta jest potraktowana po macoszemu i każdy dostaje tylko jedną scenę, kiedy jest rekrutowany do składu rebeliantów. Ich umiejętności są na tyle odmienne, że spodziewamy się doskonałej współpracy w drugiej części „Rebel Moon”. Problem jest tylko taki, że na tym etapie historii nie interesuje nas śmierć kogokolwiek.
Scenariusz jest banalny, ale działa, bo akcja (kiedy już się rozkręci, a trochę to trwa) pędzi do przodu i nie pozwala skupiać się na głupotkach w stylu „dlaczego bohaterowie nie zostali zabici, kiedy złoczyńca miał ku temu doskonałą okazję” oraz „oczywiście ktoś musiał zdradzić, bo wszystko szło zbyt łatwo”. Nie ma tu szokujących zwrotów akcji, ale całość daje sporo zabawy i nawet szkoda, że tytuł ten nie wszedł do kin.
Ocena końcowa: 6/10
Michał Derkacz
fot. materiały Netflix