Omen: Początek - recenzja
2024-04-08 09:10:28W Hollywood ciągle trwa moda na przywracanie, odświeżanie i kontynuowanie słynnych horrorów, ostatnio raczej z fatalnym skutkiem (patrz: „Egzorcysta. Wyznawca”), ale na szczęście marka „Omen” doczekała się naprawdę udanego, zrealizowanego z pasją, wizją i wiernością oryginałowi prequela. „Omen: Początek” ma całą listę zalet i tylko trzy (ale widoczne) wady. Przeczytajcie recenzję!
O czym jest film?
Akcja filmu „Omen: Początek” rozgrywa się w 1971 roku w Rzymie. Młoda Amerykanka Margaret zostaje przybywa do tamtejszego ośrodka dla sierot, który jest prowadzony przez siostry zakonne, aby przygotować się tam do złożenia ślubów i na zawsze powierzyć swe życie służbie Kościoła. Na miejscu okazuje się, że jedna z dziewczynek skrywa mroczną historię, ale i główna bohaterka ma wkrótce odkryć przerażający spisek, mający na celu doprowadzenie do narodzin wcielonego zła. Kto widział klasyk z 1976 roku, ten wie, że jest tu mowa o przyjściu na świat chłopca-antychrysta.
Imponujący debiut
Reżyserka i scenarzystka Arkasha Stevenson bardzo sprawnie opowiada nam historię tych narodzin, a Margaret w toku fabuły przechodzi wiarygodną przemianę, której śledzenie jest interesujące równie mocno, co ogólna historia wydarzeń sprzed słynnego horroru. Film jest bardzo wciągający oraz świetnie zagrany nie tylko przez Nell Tiger Free (odkrycie tego seansu, a scena po wypadku samochodowym to jej wielki popis), ale również przez aktorów drugoplanowych (błyszczą zwłaszcza Sonia Braga, Ralph Ineson i Maria Caballero), kreujących realistyczny, niepokojący świat klasztoru z internatem.
Arkasha Stevenson pracująca do tej pory przy pojedynczych odcinkach seriali, nagle śmiało mierzy się z kultowym kinem grozy i wychodzi jej to bardzo dobrze. Może teraz chodzić z podniesioną głową, bo nie tylko dopasowała swój film fabularnie do „Omena”, ale jeszcze była w stanie wywołać „vibe” produkcji z lat 70-tych w stylistyce obrazu, montażu czy muzyki.
Przerażający seans
Najważniejsze jest jednak, że „Omen: Początek” to horror, który faktycznie potrafił nas wystraszyć. Jest tu wiele przerażających scen, zrealizowanych z pomysłem w taki sposób, że będziemy o nich pamiętać jeszcze długo (otwarcie filmu, zgon przy ciężarówce, zjawa w „pokoju złym”, traumatyczne porody i jest tego więcej!), a i fani oryginału rozpoznają w nich nawiązania do kilku wątków i pamiętnych momentów grozy. Na pochwały zasługuje też osadzenie całości w nieźle zarysowanym kontekście historycznym, bo fabuła nie dzieje się sobie a muzom, lecz pokazuje rzymskie protesty studentów przeciwko włoskiemu systemowi edukacji i establishmentowi z 1971 roku.
Słabsze elementy
„Omen: Początek” jest straszny i na tym polu spełnia rolę horroru doskonale, ale niestety Arkasha Stevenson nie potrafiła całkowicie zrezygnować z jumpscare'ów, a te wychodzą jej nie zawsze dobrze. Można przyczepić się też do „pso-demona” w CGI, którego widzimy w końcówce, bo jest to element kompletnie nie pasujący do klimatu tej produkcji i lepiej było pozostawić ten aspekt jako tajemnicę. Trudno także nie zauważyć, że motyw młodej zakonnicy w klasztorze, gdzie dzieją się straszne rzeczy nadprzyrodzone jest wybitnie oklepany, natomiast tym razem przewidywalna fabuła nie doskwiera aż tak silnie jak u konkurencji. Co więcej, finałowe zwroty akcji potrafią zaskoczyć, a jeśli nawet je odgadniemy, to nie ze sporym wyprzedzeniem. Sprawdźcie to!
Ocena końcowa: 7,5/10
Michał Derkacz
fot. materiały prasowe