Wierzę w Ciebie - recenzja
2020-04-29 11:29:59Uwaga: Recenzja filmu zdradza kluczowe elementy fabuły
Wiecie kim jest Jeremy Camp? Jeśli nie słuchacie piosenek chrześcijańskich poza kościołem, to pewnie nie wiecie. To gwiazdor tego gatunku, który sprzedał kilka milionów płyt. Jednak ten amerykański wokalista nie podbiłby serc ludzi na całym świecie i nie zrobiono by o nim filmu fabularnego, gdyby nie rodzinna tragedia, a raczej cały ich szereg i to w czasie, kiedy Jeremy dopiero wchodził w dorosłe życie. O tym wszystkim jest "Wierzę w Ciebie" z 2020 roku.
Jeremy Camp - prawdziwa historia
Jeremy'ego (K.J. Apa) poznajemy, gdy w wieku 20 lat wyjeżdża z rodzinnego domu i stawia pierwsze kroki w karierze muzycznej. W tym pomaga mu uznany już wykonawca chrześcijańskiej muzyki Jean-Luc (Nathan Parsons) oraz, a może przede wszystkim, Melissa (Britt Robertson), fanka i przyjaciółka Jean-Luca, w której główny bohater zakochuje się w mgnieniu oka.
Tak powstaje pełen niedopowiedzeń trójkąt, który przypomina pierwsze miłosne podchody 12-latków, ale na szczęście ten szereg dość irytujących scen, szybko się kończy, kiedy na jaw wychodzi prawdziwy temat tej produkcji i realny problem, z jakim muszą mierzyć się Jeremy i Melissa. Okazuje się bowiem, że dziewczyna choruje na raka, a prognozy lekarzy nie pozostawiają wiele nadziei.
Zakochani w sobie bohaterowie, mimo przeciwności losu, postanawiają się zaręczyć, by po bożemu przypieczętować miłość. Wiara (oprócz wsparcia rodzin) jest też ostatnią opoką jaka im została w walce z chorobą Melissy i w tedy następuje wymodlony, niewytłumaczalny medycznie cud. Dziewczyna zdrowieje, para bierze ślub i wszystko zdaje się być w porządku, ale po jakimś czasie Melissa ma nawrót choroby i umiera.
Siła wiary i muzyki
Wszystko to odbywa się tak nagle, że 23-letni wówczas Jeremy zaczyna przeżywać kryzys twórczy (a na tym etapie był już rozpoznawalnym muzykiem) oraz zaczyna wątpić w moc modlitwy, przypominając sobie, że niegdyś nie zdołał wymodlić zdrowia dla młodszego brata (ten urodził się z Zespołem Downa), a teraz ponownie Bóg zsyła na niego cierpienie. Tu jednak trzeba przywołać słowa samej Melissy, która powiedziała, że Jeśli jej choroba zmieni życie choćby jednej osoby, to było warto.
Tak przechodzimy do momentu, kiedy nasz bohater pisze pierwszą piosenkę po śmierci żony, a tytułowe "I Still Believe" staje się przebojem, który działa niemal terapeutycznie. Właśnie podczas jednego z koncertów Jeremy poznaje swoją przyszłą drugą żonę, też wykonawczynię muzyki chrześcijańskiej - Adie Liesching. Jeremy i Adie są razem do dziś i mają dzieci.
Czy warto zobaczyć?
Rodzina zmarłej Melissy podkreśla, że sposób przedstawienia jej w filmie "Wierzę w Ciebie" doskonale oddaje to, jaką była osobą, a i Britt Robertson zdaje się znakomicie pasować do roli. Kino religijne jest bardzo specyficzne, zatem także w tym wypadku nie możemy oczekiwać niczego innego jak tylko wzruszającej laurki dla postaci Jeremy'ego, rozmów o sile wiary, miłości do stwórcy i pokrzepienia serc z wielką paczką chusteczek pod ręką.
To z pewnością nie jest produkcja dla ludzi cynicznych, niewierzących i drwiących z tych, którzy przedstawiają dowody na boską ingerencję w nasze życie. Historia przedstawiona w filmie jest bardzo przystępna a jej przekaz jest prosty, jednak w jakiś sposób tytuł ten ma działanie uboczne. Podczas seansu może wywołać u was napływ refleksji. Zaczniecie myśleć o swojej rodzinie, o chwilach, kiedy dawaliście za wygraną i momentach przełomowych, które mogły potoczyć się inaczej. Jeremy choć zarobił na chrześcijańskich piosenkach miliony, zdaje się całkiem uczciwie śpiewać to tytułowe "Wierzę w Ciebie", a jeśli macie ochotę sprawdzić, jak do tego doszło, to seans filmu na VOD nie będzie czasem zmarnowanym.
Michał Derkacz
Film można już zobaczyć na platformach: CINEMAN.pl, VECTRA, Player (player.pl) oraz na Platforma CANAL+ w usłudze PREMIERY VOD+
fot. materiały prasowe