Nie każdy jest Chrystusem
2006-04-24 00:00:00
Adaś Miauczyński to etatowy niszczyciel naszego poczucia samozadowolenia. Tym razem, aby powiedzieć nam, dlaczego nie potrafimy się porozumieć z drugim człowiekiem, wchodzi w skórę alkoholika. Marek Koterski posługuje się swoim stałym bohaterem w różnych celach. Najczęściej po to żeby pokazać ludzkie sposoby na zepsucie sobie życia. Ból niespełnienia, przyozdobiony polskimi wadami narodowymi, to naturalne środowisko Miauczyńskiego. Postać ta nie jest jednak każdym z nas, jest szczególnym przypadkiem niedokończonego inteligenta. Adaś-alkoholik jest pracownikiem naukowym. Ale nałóg raz za razem wypycha go ze ścieżki kariery uniwersyteckiej. Upadlający się seryjnie kulturoznawca, zostaje w końcu wyrzucony z uczelni. A inne obszary życia wcale nie mają się lepiej. Picie uniemożliwia mu porozumienie z najbliższymi. W głowie automatycznie rodzą się formuły zaprzeczeń, wymówek i autoafirmacji. Przekonany o własnej miłości do syna bohater, z wprawą godną wieloletniego nałogowca, rwie nici porozumienia z rodziną. Trzeba przyznać, że ma wygodne usprawiedliwienie – ojciec też pił. Poczucie genetycznego obciążenia demobilizuje. Miauczyński z genami nie wygra, więc nie walczy. Zamiast tego pokazuje synowi jak szybko można pozbywać się swojego człowieczeństwa. Syn (Michał Koterski) wpada w nałóg narkotykowy, bo się boi, bo nie wie co robić, bo nie ma innego wyjścia. Tak to jest zdeterminowane - prosta droga uzależniania z pokolenia na pokolenie. Na problem trafiamy dopiero przy najmłodszym. Sylwek nie jest prawdziwy, bo Michał Koterski nie podołał aktorskiemu zadaniu. Andrzej Chyra (młody Adaś) i Marek Kondrat (Adaś dojrzały) dali koncert gry, w którym syn reżysera mógłby być, co najwyżej, stroicielem instrumentów. I tu zaczynają się problemy z filmem Koterskiego. Jedną nieautentyczna postać można z trudem przełknąć. Ale jak przełknąć nachalną i toporną symbolikę? A tej nie brakuje… Wszak każdy z nas nosi swój krzyż i reżyser poczuł się w obowiązku nam to pokazać. Mamy więc kicz religijny, atakujący nas co chwilę. A syna Adasia, którego krzyż powinien być w tym filmie najcięższy, z Chrystusem łączy jedynie korona cierniowa. A przecież cały wachlarz symboli mogłoby zastąpić jedno spojrzenie skrzywdzonego syna… Polska kinematografia ma problem z pokazaniem istoty problemu alkoholowego. Jak do tej pory bardziej obrazowa od wszystkich filmów była książka Jerzego Pilcha „Pod mocnym aniołem”. Także po tym filmie można narzekać. Że dialogi słabe i nie tak świeże jak w „Dniu świra”. Że syn Miauczyńskiego z Chrystusem ma mało wspólnego. Że, wreszcie, niczego nowego Koterski nie pokazał. Ale jest to godna zauważenia próba podjęcia poważnego problemu. Głosu Miauczyńskiego, naszego dyżurnego rozbijacza złudzeń, nie możemy lekceważyć. |