Maestro - recenzja
2023-12-21 11:00:16Bradley Cooper bardzo chce dostać Oscara. Był już tego blisko kilka razy, ale jeszcze nie wyszło. „Maestro” to kolejna próba. Tym razem sam stanął za kamerą i zagrał główną rolę w filmie biograficznym, który na papierze ma wszystko, aby rozbić bank z kinowymi nagrodami. Jest postać historyczna w centrum i historia jej kariery oraz związku. Jest doskonała obsada i imponująca charakteryzacja. Są ładne zdjęcia i świetna muzyka. Jest czarno-biały obraz w formacie 4:3, aby dodać tu nieco artyzmu. Jest kochany przez Hollywood autotematyzm i wątki bezwzględnej branży rozrywkowej. Jest tu w zasadzie idealne oscarowe bingo, a jednak nadal mamy wrażenie, że „Maestro” skończy z niczym...
Film „Maestro” opowiada o relacji dyrygenta i kompozytora Leonarda Bernsteina oraz Felicii Montealegre Cohn Bernstein na przestrzeni wielu lat. W tych rolach głównych pokazuje nam się Bradley Cooper i Carey Mulligan, którzy prawdopodobnie będą ponownie nominowani do Oscarów, ale ich nie dostaną. On (częściowo wsparty wybitną charakteryzacją postarzającą) kreuje tu postać geniusza muzyki, charyzmatycznego amanta, biseksualistę, nałogowego palacza i oddanego męża, którego osobowość sprowadzała sukcesy i klęski. Ona gra wyśmienicie, nie tylko dopełniając występ starszego kolegi, ale nawet go przewyższając, przyćmiewając całą paletą wiarygodnych emocji.
Niestety, „Maestro” to film płaski emocjonalnie, sprawiający wrażenie bezdusznego, wyliczonego na sukces, ale pozbawionego pazura i charakteru. Nie mówimy, że Bradley Cooper nastawił się tylko na sukces i w cyniczny sposób chciał nas nabrać. Z pewnością oddał sporo serca i pracy w swój film, ale problem jest taki, że nie widać tego na ekranie.
Mamy kilka imponująco zainscenizowanych scen, ale w większości jest to historia nudna, przegadana i bez konkretnego wątku głównego, jaki chciałoby się śledzić. Tak naprawdę mało dowiadujemy się o życiu i twórczości Leonarda Bernsteina, a historię człowieka z krwi i kości przejmuje wtórna przypowiastka o cenie sławy i kłopotach geniusza, mającego problemy z codziennymi troskami życia małżeńskiego. Emocje pojawiają się dopiero pod koniec, ale znów bardziej za sprawą kreacji aktorskiej Carey Mulligan, niż linijek scenariusza. Ostatecznie „Maestro” bliżej jest pretensjonalnej „Blondynki” niż zachwycającego „Artysty”.
Ocena końcowa: 6/10
Michał Derkacz
fot. materiały prasowe