Kraina Snów - recenzja
2022-11-21 11:35:3218 listopada 2022 roku na platformie Netflix zadebiutował film „Kraina Snów” w reżyserii Francisa Lawrence’a. Gwiazdą obsady jest Jason Momoa, wcielający się we Flipa - wyjętego spod prawa ekscentryka, który pomaga przemierzać sny i uciekać przed koszmarami Nemo. Ta 11-letnia dziewczynka (w tej roli Marlow Barkley) chce właśnie w snach odszukać swojego nagle zmarłego tatę.
Przygodowe fantasy dla całej rodziny?
Choć produkcja ta jest przypisana do gatunku przygodowo-familijnego z wielką domieszką fantasy, to jednak po seansie mamy wrażeni, że w ramach dramatu rodzinnego, byłaby to pozycja absolutnie godna polecenia. Tymczasem dostaliśmy film, przy którym naprawdę trudno powiedzieć do jakiej grupy docelowej został skierowany.
W centrum wydarzeń jest przede wszystkim Nemo i Flip jako duet, który z czasem staje się coraz bardziej zgrany, przechodząc dosłowną drogę przez sny oraz metaforyczną drogę od niechęci i uprzedzeń aż po zaufanie i przyjaźń. Wątek ich wspólnej przygody został napakowany scenami akcji, kiedy to w różnych wyśnionych krainach muszą uciekać przez koszmarami dziewczyny i funkcjonariuszką, ścigającą jej nietypowego przewodnika.
Jest to okazja do wprowadzenia ogromnej ilości efektów specjalnych i animacji komputerowych, które stoją na bardzo wysokim poziomie, ale to co wygląda świetnie, kontrastuje niestety z boleśnie zauważalnym green screenem. Bohaterowie nienaturalnie odstający od tła zdradzają, że budżet filmu wcale nie był tak imponujący, jak można by stwierdzić po tym jak animowana jest świnka czy kolorowe postacie w dyskotekowym śnie.
Czy jednak dramat rodzinny dla dorosłych?
Powiedziawszy sobie to wszystko, trzeba zwrócić uwagę na wątek, od którego zaczyna się cała ta zwariowana przygoda. Wątek realistyczny (na jawie), przeplatający się z wyśnionym fantasy w głowie Nemo, jest tu teoretycznie drugoplanowy, zepchnięty na boczny tor, ale tak naprawdę jest najważniejszy i o niebo lepiej zrealizowany niż cała ta familijna zabawa.
Francis Lawrence dostarcza nam historię osieroconego dziecka, którym nieoczekiwanie musi zając się wujek. Philip przygarnia Nemo, choć z jej ojcem nie miał od lat żadnego kontaktu, nie tylko z racji tego, że brat, pracując w latarni morskiej, mieszkał z córką jak totalny odludek. Świat dziewczyny wywraca się do góry nogami, gdy traci ojca, musi wyjechać z domu (na wyspie z latarnią), przenieść się do mieszkania w luksusowym i samowystarczalnym wieżowcu oraz zacząć chodzić do normalnej (ale renomowanej i drogiej) szkoły. Uciekanie w sny jest tu całkowicie zrozumiałe, ale niestety mamy wrażenie, że postać Nemo nie zachowuje się jak dziecko w obliczy takiego kryzysu.
Tego zarzutu nie mamy w stosunku do Philipa, bo jest to najbardziej dramatyczna, prawdziwa, wielowymiarowa i wiarygodnie zagrana postać w całym filmie. Chris O'Dowd, który nie ma w dorobku jakichś imponujących ról, niespodziewanie w „Krainie snów” daje taki popis talentu, że jak mawiał klasyk – ręce same składają się do oklasków. Jego bohater, choć bogaty (dorobił na pasji do… klamek i zamków w drzwiach), jest całkowicie samotny, a pojawienie się bratanicy robi mu rewolucję jakiej nie chciał, ale której potrzebował.
Nemo jest dla niego katalizatorem zmian i przyczyną, aby stawić czoła trudnej przeszłości i poradzić sobie z teraźniejszością. Styl bycia, gesty, spojrzenia czy rozmowy, poprzez które Philip chce zbliżyć się do mieszkającej z nim 11-latki to istny popis O'Dowda, jasny punkt i wielka zaleta tego filmu. Nie ma tu miejsca na fałsz czy sztuczne, naciągane sceny. Aż do finału relacja ta pchana jest z wrażliwością godną najlepszych dramatów rodzinnych.
Pytanie tylko, które dziecko z grupy docelowej zrozumie ten realistyczny wątek? Dla kogo jest ten film i jakie lekcje mamy z niego wyciągać? Jeśli jest to familijna przygoda, to relacja Nemo z wujkiem jest zdecydowanie zbyt rozwleczona i odrywa nas od pędzącej, efektownej akcji. Jeśli jest to dramat o radzeniu sobie ze stratą i przełamywaniu samotności, to zabawne fragmenty z wyśnionymi bohaterami pasują tu jak pięść do nosa. „Kraina Snów” to typowy przykład połączenia dwóch dobrych filmów w jeden przeciętny, może niezły. Lawrence zrobił dziwny twór, pełny stylistycznego chaosu i chyba w pełni nie zadowoli tym żadnej grupy odbiorców.
Ocena końcowa: 6/10
Michał Derkacz
fot. materiały Netflix