Joker - recenzja
2019-10-05 12:18:54Uwaga: Recenzja filmu zdradza niektóre elementy fabuły.
„Joker” to film absolutnie niezwykły. Zanim przejdziemy właściwej oceny, zaświadczy o tym kilka suchych faktów. Ten teoretycznie należący do filmowego uniwersum adaptującego komiksy DC obraz znalazł się w konkursie ambitnego festiwalu w Wenecji i go wygrał! Współscenarzystą i reżyserem jest tu Todd Phillips, facet mogący pochwalić się wcześniej jedynie realizacją trylogii „Kac Vegas”. I w końcu – „Joker” to rodzynek, tytuł całkowicie skupiający się na genezie złoczyńcy, w przeciwieństwie do reszty komiksowych adaptacji, poświęca cały czas na zbudowanie tej postaci, a nie tylko jakieś kilka ujęć, mających powiedzieć nam dlaczego ten gość stał się zły. To kompletnie nie jest kino rozrywkowe, nie ma tu wielu scen akcji, a w to miejsce twórcy dają nam poruszający dramat psychologiczny, z akcją osadzoną w upadającym w mroku, nędzy i zepsuciu Gotham City. I wyszło im to absurdalnie dobrze!
Tytułową rolę Jokera (w filmie nazwa rozumiana jest jako „opowiadacz dowcipów”, bez związku z kartą do gry) gra Joaquin Phoenix i jest to kreacja wybitna, oscarowa, inna niż wszelkie poprzednie prezentacje tej postaci, a co najważniejsze – wiarygodna. To jest taki aktorski popis w najczystszej postaci i w najlepszym rozumieniu słowa „popis”. Phoenix nie szarżuje, gdy nie trzeba, nie stara się usilnie nam zaimponować, a ogromne emocje wywołuje całym sobą, nie potrzebując do tego ekspozycyjnych dialogów. Robi to wyglądem, sposobem poruszania się, mimiką, gestami, spojrzeniem. Natomiast kiedy już przemówi, zazwyczaj są to słowa przeszywające nas jego bólem, zwątpieniem i smutkiem, bo „Joker” przez 3/4 filmu to widowisko bardzo depresyjne, momentami trudne i niekomfortowe dla widza.
Jednak ten precyzyjnie budowany całokształt głównego bohatera dopełnia się w finale, stawiając przed nami złoczyńcę wprost przerażającego, który w dodatku po raz pierwszy w życiu triumfuje, jest pewny siebie i rozliczony z demonami przeszłości, a upadłe miasto leży u jego stóp. – Widzisz co zrobiłeś? Przez ciebie całe miasto płonie! – krzyczą do niego policjanci. – Tak. Jest to piękny widok – odpowiada Joker, który na tym etapie nie myśli jeszcze nawet o budowie przestępczego imperium, tak jak a mały Bruce, stojąc w alejce nad zwłokami rodziców, nie myśli o zostaniu Batmanem (tak, ta scena znalazła się w filmie).
Twórcy pokazali nam pogłębioną psychologicznie genezę kultowego złoczyńcy w sposób bardzo obrazowy i dobitny, nie pozostawiając tym razem żadnego pola na domysły. Arthur Fleck żyje skromnie, opiekuje się matką (jej historia ma ogromny wpływ na rozwój postaci), zarabia grosze występując w roli klauna, stara się zrobić karierę stand-uppera i zbliżyć do miłej sąsiadki, wychowującej samotnie córkę. Jednak Arthur jest człowiekiem chorym psychicznie, zażywającym siedem różnych leków, chodzącym na terapię i cierpiącym na niepohamowane ataki śmiechu, wpędzające go w kolejne kłopoty. Wszystko to sprawia, że gdy następuje jego przemiana, widz rozumie co, jak i dlaczego ją spowodowało. To, że dla Artura skuteczną terapią są jedynie morderstwa, to osobna sprawa. – Moje życie to komedia – mówi Artur, gdy już sobie to uświadomi. Czy takiego bohatera da się polubić? Nie, ale wcale widz nie ma go lubić, tylko ma go rozumieć i to twórcom udało się całkowicie. Zatem, gdy film ogólnie kończy się źle, dla Jokera kończy się doskonale, a widz zostaje z głową pełną rozszalałych myśli.
Tytuł ten trafi też celnie w różne, socjologiczne aspekty funkcjonowania dużego miasta, stojącego u progu wyborów. Gdy Thomas Wayne nazywa biedaków klaunami, którymi trzeba się zaopiekować, ludzie mają dość i wychodzą na ulice w maskach klaunów właśnie. Potrzeba tylko zapalnika, by wszystko wyleciało w powietrze, a my wiemy który klaun stanie się tym zapalnikiem. Satysfakcja z tego, co dzieje się na ekranie przychodzi nam łatwo, ale czy przez to film Todd Phillips jest niebezpieczny? U zdrowego na umyśle widza nie powinien wzbudzać rządzy organizacji ulicznego powstania. Reszta powinna oglądać go w obecności… jakiegoś lekarza. Faktem jest, że „Joker” zrobiony został w 100% na serio, a to kolejny powód do uznania go za dzieło wyjątkowe, bo wcześniej udanymi filmami superbohaterskimi na serio, które się udały były tylko „Mroczny Rycerz” i „Logan”.
„Joker” to tytuł tylko dla dorosłych. Oprócz bardzo poważnego tonu i mrocznych myśli głównego bohatera, mamy tu kilka scen realistycznie zaprezentowanej przemocy. Patrząc na Artura po przemianie w Jokera nigdy nie wiemy, czy w relacji z daną postacią zaraz się nie rozpłacze, nie roześmieje, nie przytuli jej, czy też nie rozsmaruje jej mózgu na ścianie, a wszystkie te rzeczy dzieją się w filmie! Do tego dochodzi jeszcze cała sprawa z artystyczną stroną tego dzieła. Twórcy postarali się, by obraz współgrał z emocjami głównego bohatera. Mamy całą paletę przygaszonych barw, dziesiątki nietypowych ujęć i niesamowitą muzykę, tak pięknie potęgującą przekaz danej sceny jak to tylko możliwe. „Joker” to film całkowicie przystępny dla ludzi nieobeznanych w komiksach czy innych kinowych produkcjach z uniwersum DC. To też jego wielka zaleta. Kolejna z całej, długiej listy zalet. To niesłychanie dobry i ważny film!
Ocena końcowa: 9,5/10
Michał Derkacz
Film zobaczyłem w kinie Cinema City Wroclavia.
fot. materiały prasowe Warner Bros. Entertainment