John Wick 4 - recenzja przedpremierowa
2023-03-22 09:19:39Chad Stahelski w filmie „John Wick 4” chciał nie tylko pokazać nam jeszcze bardziej spektakularne sceny akcji niż w poprzednich odsłonach serii, ale też sprawić, aby widzowie realnie bali się o sukces misji tytułowego bohatera, a nie tyko liczyli ile strzałów w głowę pośle jego wrogów na tamten świat. Czy reżyser odniósł sukces? Przeczytajcie recenzję przedpremierową bez spoilerów!
Punkt wyjścia
Po wydarzeniach z filmu „John Wick 3” protagonista nie jest w najlepszym położeniu, a jeśli chce ujść z życiem i odzyskać wolność, musi poszukać nowych-starych sprzymierzeńców. Niestety, nowy szef międzynarodowej organizacji najlepszych płatnych zabójców, Markiz de Gramond, chwyta się wszelkich metod, aby John nie znalazł u nikogo pomocy i nie zaznał spokojnej emerytury. Główny bohater musi wymyślić sposób, aby raz na zawsze tzw. „Rada” mu odpuściła, bo inaczej zabijanie dziesiątek przeciwników zda się na nic.
Fabuła, którą proponują nam twórcy jest oczywiście pełna większych (nikt nie ucieka podczas strzelaniny w dyskotece, a „centrum łączności” asasynów jest na Wieży Eiffla) i mniejszych głupot (np. kompletny brak policji podczas strzelaniny w centrum Paryża), a fakt, że główny bohater jest w stanie przeżyć obrażenia, które powinny być śmiertelne, to żadna nowość w tej nastawioną na czystą rozrywkę serii. To powiedziawszy musimy zaznaczyć, że proponowano opowieść jest naprawdę spójna, prosta, logiczna i nie aż tak naciągana jak wcześniej.
Trzy godziny seansu mijają naprawdę szybko, a fabuła (po męczącym początku, ale potem jest tylko lepiej) pchana jest nie tylko kolejnymi scenami akcji, ale też zmianami lokacji i wprowadzaniu kolejnych barwnych postaci (niektóre znacie z poprzednich części). Na ekranie dzieje ciągle coś przykuwającego wzrok. Jeśli nie jest to walka na śmierć i życie, to są to imponujące wnętrza budynków oraz plenery, stające się areną popisów Johna i nie tylko.
Nowi bohaterowie
Czwarta odsłona wprowadza nam złoczyńcę, wspomnianego Markiza (Bill Skarsgard), który jest karykaturalny i niestety na nikim nie zrobi wrażenia godnego rywala dla protagonisty. Na szczęście inni zabójcy, z którymi John przetnie swe ścieżki. Musimy zacząć od Caine’a, którego wyśmienicie zagrał Donnie Yen. Postać niewidomego, ale pewnego siebie, szalenie skutecznego, stosującego widowiskowe metody, byłego współpracownika i przyjaciela Johna, który jest szantażowany, aby przyjąć zlecenie na „Babę Jagę”, to absolutny powiew świeżości w serii.
To osoba, której nawet chce się kibicować! Rozumiemy jego motywacje, poznajemy szczątki przeszłości i mamy silne poczucie, że w innych okolicznościach Caine spokojnie mógłby być głównym bohaterem tego uniwersum. Oczywiście niewidomy zabójca, który jest wyzwaniem dla Johna Wicka może uchodzić za absurd, ale trzeba pomyśleć o takich postaciach z popkultury jak Zatoichi czy Daredevil i już mamy świadomość inspiracji twórców „Johna Wicka 4”. Najważniejsze, że Caine to nie tylko kolejny zbir do zabicia, tylko „stojąca na własnych nogach” postać, której chcemy więcej w jakimś spin-offie!
Na tym nie koniec ciekawych nowicjuszy w serii. Shamier Anderson jako Tropiciel to kolejna bardzo intrygująca postać, która w czasie seansu robi wielkie wrażenie (też nie jest ani dobra, ani zła), a urok osobisty, prezencja i charyzma aktora błyskawicznie przywołuje skojarzenia z Johnem Davidem Washingtonem. Mniejsze role, ale również godne pochwały mają tu Rina Sawayama jako Akira oraz Hiroyuki Sanada jako jej ojciec Shimazu, którzy w początkowej sekwencji akcji w Japonii dają piękny popis umiejętności oraz wzajemnego oddania i miłości, w którą widz uwierzy w sekundę.
Gdy śmierć staje się poezją
Kulminacyjnym punktem podczas omawiania filmu z serii „John Wick” jest naturalnie ocena scen akcji. Powiemy to bez ogródek – będziecie zachwyceni! To absolutnie najbardziej widowiskowa część, w której Chad Stahelski zrobił wszystko, aby nam zaimponować i udało mu się! Najlepsze jest to, jak reżyser stopniowo buduje napięcie i odsłania karty (niczym ogromny, ale sprawny Killa, grany przez Scotta Adkinsa w jednej ze scen), pokazując najpierw oklepane już mordobicie, a potem przechodzi do zapierających scen symfonii przemocy.
Niesamowita jest scena na rondzie w Paryżu, ale powalające popisy kaskaderskie widzimy też w scenie strzelaniny na schodach czy na początku w hotelu. Na nas jednak największe wrażenie zrobiła scena „z lotu ptaka”... wewnątrz budynku, gdy kamera unosi się, aby pokazać strzelaninę od góry, wędrując przez kolejne pokoje. Nie dość, że twórcy pokusili się tu o ujęcie przypominające grę wideo w stylu Hotline Miami, to jeszcze bohaterowie strzelają do siebie specjalną amunicją zapalającą (zdolną przebić kuloodporne garnitury) wynosząc tę scenę na jeszcze wyższy poziom.
To wspaniałe jak ekipa realizatorów cały czas stara się dostarczać nam nowych rozwiązań, by akcja nie była monotonna, a kolejne strzały w głowę niemal kuriozalne, co było bolączką trzeciej części. Co więcej „John Wick 4” bardzo często okrasza akcję dudniącą muzyką w stylu dubstep, która idealnie pasuje do widowiskowych popisów protagonisty na wielkim ekranie IMAX (film widzieliśmy przedpremierowo w Cinema City Wroclavia).
No właśnie, widowiskowe popisy Johna Wicka to okazja do pochwały Keanu Reevesa, który po serii „Matrix” znalazł sobie rolę życia. Jego aktorski kunszt jest tu ewidentnie „celowo drewniany”, a kolejne banalne teksty rzucane są ku ogromnej uciesze widowni. Wiemy naturalnie, że gwiazdor prawie nie korzysta z pomocy dublerów, ale widząc jak niewiarygodne rzeczy wykonuje na planie, aż trudno to pojąć. Musicie to zobaczyć!
Ocena końcowa: 7/10 (z serduszkiem!)
Michał Derkacz
fot. materiały prasowe