Jedenaste: znaj sąsiada swego - recenzja
2022-03-08 12:57:52„Jedenaste: znaj sąsiada swego” to reżyserski debiut Daniela Brühla - aktora, którego możecie znać z takich filmów jak „Good Bye Lenin!” czy „Wyścig”, a także roli Zemo w kilku produkcjach Marvela. Jednak tym razem gwiazdor ten postanowił spróbować swoich sił jednocześnie przed i za kamerą, realizując kameralny dramat, którego głównym bohaterem jest… znany aktor. Jak mu poszło? Przeczytajcie recenzję filmu „Jedenaste: znaj sąsiada swego”!
Głównym bohaterem jest Daniel, popularny i rozpoznawalny na każdym kroku, niemiecki aktor, który właśnie przygotowuje się do wylotu na casting w amerykańskim filmie o superbohaterach. Stresuje się, bo niczego nie wie o postaci, w jaką ma się wcielić, a dysponuje tylko jedną stroną trzymanego w tajemnicy scenariusza. Wpada na kawę do pobliskiego baru, jeszcze nie wiedząc, że to tam rozegra się prawdziwy dramat, wypełniony zwrotami akcji, których nie powstydziłaby się przebojowa produkcja MCU.
Sprawcą całego zamieszania okazuje się być drugi klient narożnego lokalu - Bruno, który na spotkanie z Danielem czekał od dawna. Nie chodzi jednak o autograf czy wspólne zdjęcie, a nieuchronną konfrontację dwóch zupełnie odmiennych życiowych postaw. Dlaczego główny bohater nie miał pojęcia, że Bruno jest jego sąsiadem? Czego ten, znacznie starszy od niego człowiek, tak naprawdę chce i oczekuje? Jakie ma intencje?
W toku rozmów na różne tematy (od teorii na temat gry aktorskiej Daniela, aż po prywatne sekrety i kompromitujące fakty) mężczyźnie fundują sobie emocjonalny rollercoaster. W czasie tej werbalnej jazdy bez trzymanki wielokrotnie zmienią do siebie nastawienie, a z czasem napięcie zrobi się nie do zniesienia. Czy któryś rozładuje je przechodząc od słów do czynów? Tego dowiecie się w toku akcji.
„Jedenaste: znaj sąsiada swego” to kameralna produkcja, która poza kilkoma scenami w całości rozgrywa się we wspomnianym lokalu. Daniel Brühl bardzo rozważnie podjął decyzję o zawężeniu miejsca akcji oraz ograniczeniu ilości bohaterów do minimum (jest dosłownie kilka postaci drugoplanowych i to wszystko), by zupełnie zapanować nad wyzwaniem, jakim niewątpliwie było jednoczesne granie i reżyserowanie, szczególnie, że Daniel jest cały czas na ekranie.
Z drugiej strony, „ogrywanie” małej, zamkniętej przestrzeni wcale nie należy do zadań prostych. Widz nie może znudzić i zmęczyć się tkwieniem w zamknięciu, ale o tym nasz początkujący reżyser zdaje się wiedzieć doskonale. Jak wspominaliśmy, jest kilka scen, podczas których wychodzimy z lokalu, właśnie po to, by razem z głównym bohaterem zaczerpnąć powietrza i uciec od dusznego (dosłownie i w przenośni) klimatu.
Nie zaserwowano nam jakiegoś wyjątkowo pomysłowego zabiegu formalnego czy nadzwyczajnej pracy kamery, ale od strony realizacyjnej „Jedenaste: znaj sąsiada swego” jest filmem bardzo poprawnym. Zgrabne 92 minuty seansu mijają bez spoglądania na zegarek, a choć zakończenie nie serwuje nam gigantycznego zaskoczenia czy przewrotnej puenty, to nadal jest to dająca do myślenia historia. Po projekcji można inaczej patrzeć na sposób w jaki celebryci postrzegają samych siebie, fanów oraz krytyków, mierząc się z takimi samymi problemami jak tzw. zwykli ludzie. Nie musimy też chyba dodawać, że fani Daniela Brühla będą zachwyceni.
Michał Derkacz
fot. materiały prasowe