Infinite Storm - recenzja
2022-05-31 08:50:59Małgorzata Szumowska kontynuuje swoją zagraniczną karierę i po „Córce boga” prezentuje „Infinite Storm” – kameralny dramat o zdradliwej potędze przyrody, harcie ducha i potrzebie rozliczenia z przeszłością.
Polska reżyserka postanowiła pokazać nam historię kobiety, która wybiera się na samotną wspinaczkę na Górę Waszyngtona (piękne zdjęcia!), ale w ciągu kilku godzin radykalnie psuje się pogoda, przybierając postać tytułowej burzy. Nasza bohaterka oprócz dbania o swój bezpieczny powrót, musi (tzn. podejmuje taką decyzję) uratować spotkanego po drodze mężczyznę, który absolutnie nie był przygotowany na górską wycieczkę. Śledzimy zatem walkę o życie nieznajomego, a ten z jakiegoś powodu nie wygląda na osobę, która chce zostać uratowana.
Kawa na szczycie góry była dla naszej bohaterki najprzyjemniejszą chwilą całej tej wyprawy. Później było już tylko trudniej i niebezpieczniej. Jednak „Infinite Storm” nie jest typowym filmem survivalowym, a raczej, stara się nim nie być. Widzimy tu zmagania głównej bohaterki i jej tajemniczego podopiecznego z potęgą natury, ale sceny walki o przetrwanie miały być tłem do zbudowania relacji między nimi i zrozumienia, dlaczego on tak dziwnie się zachowuje.
Niestety na obu płaszczyznach rozwój akcji nie jest zbyt emocjonujący, a momentami bywa nawet głupiutki (np. mężczyzna skoczył z góry, kontuzjował nogę, po czym kuśtykał szybciej niż chodziła protagonistka). Oczywiście ludzie w sytuacji ekstremalnej są w stanie wytrzymać wiele, ale facet, będący na skraju życia i śmierci, zachowywał się zbyt energicznie, biorąc jeszcze pod uwagę, że na wycieczkę poszedł szukając właśnie… śmierci.
To, co Szumowska zostawia sobie na zakończenie, wiemy w zasadzie od pierwszej chwili, gdy widzimy jak buntowniczy on jest, gdy bohaterka chce go ratować. W toku dialogów po drodze, nie dowiadujemy się zbyt wiele, bo podtrzymać konwersację stara się tylko ona, co też nie pomaga w utrzymaniu uwagi widza. Przez cały czas mamy wrażenie, że ta droga do niczego nie prowadzi, a jeśli satysfakcjonująca miała być rozmowa w finale, to zabieg ten nie do końca się udał.
Dostajemy tu pogadankę o stracie (z obu stron) i tym, że trzeba żyć i iść dalej, ale te prywatne wynurzenia postaci średnio interesują nas w sytuacji, gdy bohaterowie siedzą bezpiecznie w gospodzie. Relacje powinny budować się wcześniej, w sytuacji ekstremalnej, a niestety nie było tak, a przynajmniej trudno było się tego doszukać.
Musimy pochwalić Naomi Watts, która dała radę udźwignąć ciężar roli w filmie tak mocno skupionym na jednej postaci. Billy Howle do grania miał znacznie mniej, a mamy też wrażenie, że temu aktorskiemu duetowi zabrakło „chemii”, co też może być przyczyną trudności w zaangażowaniu nas w kolejne wydarzenia. Znacznie mocniej trzymało się kciuki za protagonistkę, gdy ta samotnie walczyła o życie na szlaku (zwłaszcza fragment, gdy wpada do dziury jest dobrze zagrany), natomiast reszta akcji to jednak rozczarowanie.
Ocena końcowa: 5/10
Michał Derkacz
fot. materiały prasowe