Wikingowie: Walhalla - recenzja serialu
2022-03-02 11:47:41„Wikingowie: Walhalla” to nowy serial historyczny na platformie Netflix, który można określić jako kontynuację przebojowej produkcji „Wikingowie”. Jednak wydarzenia jakie tu obserwujemy mają miejsce aż 100 lat po tym jak Ragnar Lodbrok i Lagertha przeszli do legendy. Czy warto zobaczyć tę produkcję? Recenzujemy serial „Wikingowie: Walhalla”!
Bazą wypadową i jednym z kluczowych miejsc akcji w serialu „Wikingowie: Walhalla” nadal jest jest Kattegat, ale teraz zarządza nim Jarla Estrid Haakon (gra ją czarnoskóra, szwedzka aktorka Caroline Henderson). Do jej osady właśnie przybywają wikingowie z różnych miejsc, by stworzyć armię, która podbije Anglię i dokona zemsty za rzeź na ich pobratymcach, którzy byli od dawna osadnikami na podbitych niegdyś ziemiach.
Wśród tej zbieraniny są główni bohaterowie – doskonały wojownik Leif Eriksson (Sam Corlett), jego zadziorna siostra Freydis Eriksdotter (Frida Gustavsson) i kilkoro przyjaciół z Grenlandii. Grupa ta z początku nie jest zainteresowana wojną, ale szybko zostają w nią wplątani. Oczywiście poznajemy też złoczyńców, racje drugiej stronę konfliktu, a także potencjalnych zdrajców, których złe zamiary każdy widz odgadnie od samego spojrzenia (tu bryluje karykaturalny wręcz Olaf Haraldsson, grany przez Jóhannesa Haukura Jóhannessona).
Historia jest dość trywialna i z łatwością można przewidzieć kolejne zwroty akcji, układy, zdrady itd., ale dzięki wyrazistym postaciom, kolejne odcinki ogląda się z zainteresowaniem. Nie jest to zapierająca dech od emocji produkcja, ale w zasadzie wszystko jest wykonane na tyle poprawnie, że te 8 godzin pierwszego sezonu mija szybko i przyjemnie.
Wątek polityczny jest wyjątkowo „naciągany” i uproszczony, podobnie jak konflikt wewnątrz różnych grup wikingów, ale już pomysł, by na pierwszy plan wyciągnąć kwestię wiary i wyznań jest interesujący. Wszak po 100 latach przybyło bardzo wielu chrześcijańskich wikingów, którym nie pasuje pogańskie zakorzenienie pozostałych regionów. Wojna domowa o podłożu religijnym jest zatem równie niebezpieczna co ta toczona wiele kilometrów dalej w Anglii.
W tym kontekście brakować może większego nacisku na wszelkie mistyczno-mitologiczne klimaty, jakich bardzo wiele było w pierwszych „Wikingach”. Tutaj mamy ledwie kilka scen z rytuałami i obrzędami religijnymi. Jeszcze bardziej dziwić może fakt, że w tym serialu scen batalistycznych jest jak na lekarstwo. Dostajemy praktycznie tylko dwie bitwy, które choć są brutalne i krwawe, to jednak zostały średnio wyreżyserowane, tak… standardowo, bez polotu i bez błysku, byśmy zapamiętali je jako najlepsze momenty tych 8 odcinków. Zainteresowani scenami seksu też mocno się roczarują!
Sytuację ratują bardzo dobrze wykonane kostiumy, rekwizyty, scenografie, charakteryzacja i fryzury. Aż miło się patrzy na poszczególnych bohaterów oraz lokacje, w których rozgrywa się akcja. „Wikingowie: Walhalla” to typowy średniak. Nie ma w nim denerwujących głupot czy psujących seans dłużyzn, ale nie ma mowy, byśmy szczególnie czekali na kontynuację. Końcowy cliffhanger musi oznaczać kolejne odcinki, ale na dziś produkcja ta nie zapowiada się na wyjątkowy przebój platformy Netflix.
Ocena końcowa: 5/10
Michał Derkacz
fot. materiały Netflix