Hollywood na 9 liter: pierwsza H, jak historia
2020-07-13 13:52:36"Hollywood na 9 liter" to nasz nowy cykl artykułów, w którym przyjrzymy się różnym aspektom związanym z filmem. Za każdym razem weźmiemy na tapet inną literę i w ten sposób na nowo przeliterujemy "Hollywood". Zaczynamy od H, a słowem, które dotyczy kina i zaczyna się od tej litery jest oczywiście "historia". Za przykład naszych historycznych rozważań posłuży nam zeszłoroczny kandydat do Oscara "1917" w reżyserii Sama Mendesa. Dlaczego? Zawiera w sobie historię, a nawet dwie. Pierwsza to historia rozumiana jako przeszłość, druga to historia samych bohaterów - po prostu fabuła filmu.
Polecamy przeczytać: Recenzja filmu "1917" >>
Historia wyobraźni
Przeszłość niesie za sobą skarby nie do wyczerpania. Wciąż znajdujemy w niej nowe tematy, o których warto mówić, którymi warto się dzielić. Twórcy pochylają się zarówno nad historiami poszczególnych ludzi, jak i wydarzeniach, które zmieniły bieg historii. Powstaje pytanie jak przenieść widza kilka lat do tyłu? Jak odciąć się od patosu i pomników, stawianych postaciom historycznym? Czy cel to edukacja czy raczej coś czego nie zawrzemy w podręczniku do historii, czyli namiastka życia osoby żyjącej przed nami? Możemy czerpać garściami z tej studni bez dna, skupiając się na kolejnych epokach. Jednak im dalej w las, tym mniej wiemy, a wtedy historyczność filmu ustępuje kostiumom, scenografii czy w końcu fabule. Dobrym przykładem będzie tu "Gladiator" czy "Amadeusz". Będzie to raczej fantazja na temat niż wiernie oddanie minionych realiów.
Co z tą wojną?
Wracając do przeszłości twórcy najchętniej pochylają się na wojną. Tu ukłon w stronę "Bękartów wojny", "Szeregowiec Ryan" i wielu innych. Dlaczego? Wydarzenia miały miejsce nie tak dawno i wciąż, choć jeszcze niedługo, możemy skonfrontować nasze wyobrażenia z historiami prawdziwych ludzi, rozmawiając z dziadkami czy pradziadkami. Jednocześnie dramat, który rozegrał się w zeszłym stuleciu jest wciąż żywy i nieodgadniony. Nie potrafimy zrozumieć w jaki sposób skala tragedii zawędrowała tak wysoko. Czy to możliwe, bo wiemy, że na pewno nieludzkie. Filmowcy pochylają się nad różnymi aspektami, by przybliżyć nam to co jest jednocześnie intrygujące i przerażające. Zauważyliśmy, że zawsze bardziej niż laurka na cześć naszą uwagę przykuwa człowiek z krwi kości.
To jego zwykłe pragnienia, potrzeby i słabości w kontraście do zwierzęcych warunków w jakich przyszło istnieć interesują i nie pozwalając oderwać oczu, starając się pojąć. Czy tak rzeczywiście chodzi o zrozumienie? Chodzi o przeniesienie. O maszynę do podróży w czasie. Mendes jako kolejny zabiera nas w świat wojny. Gdzie tkwi sekret jego sukcesu? Oczywiście nagrodzone Oscarem efekty specjalne, zdjęcia i dźwięk. Surowość z jaką świat okopów przebija się przez ekran do wygodnych foteli pozwala z sukcesem śledzić opowieść od początku do końca. Mendes w perfekcyjny sposób używa kompromisu w najlepszy, bo niezauważalny sposób. Znajdzie się tu zarówno coś dla amatorów mocnych wrażeń, jak i tych, lubiących prostotę wyrazu. Reżyser oddaje świat, nie odwracając uwagi skomplikowaną fabułą.
Filmowa opowieść
Tu możemy przejść do drugiego rodzaju historii filmowych, czyli historii-fabuły. W "1917" opowieść to wędrówka dwójki młodych przyjaciół z punktu A do punktu B. I już. Jak to sie dzieje, że tak nieskomplikowana fabuła w naszym newsowym świecie okazuje się być wystarczająca? Czasem mniej znaczy więcej. Nie trzeba silić się na zaskakujące zwroty akcji czy nieprzewidywalność. W tym przypadku "jak" zwycięża nad "co". Tajemnica tkwi w relacjach, w spojrzeniach i człowieku. Z drugiej strony są produkcje, gdzie to właśnie opowieść stoi na pierwszym planie. Nie wyobrażamy sobie sukcesu serii o Harrym Potterze bez nieszablonowego leitmotivu. Wszystko po to, żebyśmy mogli krzyknąć - Ale jak? To ta postać była dobra?
Co będzie dalej?
W którą stronę zmierza współczesne Hoollywood? Nie wiadomo. Gdy przyjrzymy się zeszłorocznym nominacjom do Oscarów. Obok wspomnainego już "1917" znajdziemy "Historię małżeńską" czyli świetnie zagrany, ale wciąż nieskomplikowany w opowieści obraz Noah Baumbacha. Po przeciwnej stronie bieguna w tej samej kategorii znalazł się zwycięzca konkursu - "Parasite". Nazywany koreańskim Tarantino Joon-ho Bong zabiera nas w świat tak nieodgadniony i nieprzewidywalny, że próba opanowania go wyłącznie rozumem i logika jest skazana na niepowodzenie. Tak szeroki wahlarz środów służy i zostawia widza z szeroko otwartymi oczami i stwierdzeniem, o które coraz trudniej - "tego jeszcze nie widziałem". Nie da się porównać co jest lepsze. Czy fabuła powinna stanowić tło czy grać pierwsze skrzypce. Obraz i relcje czy piorunujące zwroty akcji. Pozostaje wybrać. Każdy amator znajdzie to, co mu najbardziej odpowiada. Oczywiście, to nie jest tak, że oba te aspekty nie mogą iść w parze, wręcz powinny. Mimo to, waga zawsze, mniej lub bardziej subtelnie przechyli się w jedną stronę.
Przeczytaj też recenzję filmu "Parasite" >>
Polecamy także: Hollywood na 9 liter: druga O, jak obsada >>
Maja Kowalska
fot.: materiały prasowe