Hollywood na 9 liter: druga O, jak obsada
2020-07-16 11:57:29Czas na drugi artykuł cyklu Hollywood na 9 liter! Jak często zdarza wam się iść na film dla aktorów, którzy w nim grają? Ile razy nie pamiętacie tytułu, ale wiecie, że to był ten film z Meryl Streep, Julią Roberst czy Anthonym Hopkinsem? Jak gwiazdy z plakatów wpływają na nasze oczekiwania? Jak istotna jest kwestia obsady dla końcowej oceny danego tytułu? Sprawdzamy!
Kochani przyjaciele i najgorsi wrogowie
Obsada, to niewątpliwe jeden z najważniejszych czynników w filmie, wpływających zarówno na nasze nastawienie przed seansem, jak i wrażenia po jego zakończeniu. Może mu zarówno przynieść sukces jak i go pogrążyć. To właśnie aktorzy odpowiadają za życie i emocje na ekranie, po które widz wybiera się do kina. Czasem możemy tak utożsamić się z wymyślonymi postaciami, że stają się nawet naszymi najlepszymi przyjaciółmi. Nie potrafimy odróżnić prawdy od fikcji, do tego stopnia, że wzdrygamy się na samą myśl o człowieku, który grał rolę drania, czarnego charakteru. Nie ma w tym nic złego. W końcu każdy aktor dąży do tego, by granica między nim, a postacią stała się niemal niezauważalna.
Samotność aktora
A co z filmami, w których aktor zostaje sam? Nie ma wyjścia, jak tylko zagrać dobrze. Mamy tu na myśli takie produkcje jak "Pogrzebany", czyli 90-minutowe studium człowieka pogrzebanego żywcem. Nie da się zapomnieć, że główną rolę odegrał tu Ryan Reynolds. Śledzimy jego walkę w klaustrofobicznej przestrzeni z uwagą skierowaną tylko i wyłącznie na aktora. Kolejnym przykładem niech będzie "127 godzin" - historia uwięzionego wspinacza. James Franco w roli głównej musi być bardzo uważny i obecny. Ani na chwilę nie może utracić autentyczności. Widz ma go cały czas na widelcu. Jak się okazuje po półtoragodzinnym seansie aktor pozostaje wciąż świeży i więcej niż zjadliwy.
W jednym miejscu
Gdy obsada zostaje poszerzona o kolejnych aktorów zainteresowanie zaczyna się rozkładać na więcej niż jedną osobę. W przypadku takich filmów, gdzie akcja nie wychodzi poza jedno pomieszczenie to aktorzy niosą na swoich barkach ciężar zainteresowania. Do głowy, niemal momentalnie przychodzi nam "Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie" czy "Dwunastu gniewnych ludzi".
Na film czy na nazwiska?
Czasami nie chodzi tyle o ludzi, co o ich nazwiska. Materiały promocyjne sprzedawane sloganem "gwiazdorska obsada". Plakat, na którym brakuje miejsca na cokolwiek innego poza umieszczeniem nazwisk i twarzy aktorów. Nie wiadomo, które z nich potraktować kursywą, ani który gwiazdor przyciąga uwagę najbardziej. Czy to przepis na sukces? Niekoniecznie. Choć nie mamy wątpliwości dotyczących zdolności poszczególnych aktorów, nierzadko nie potrafią oni grać zespołowo. Ciężko jest zachować proporcje tła i planu głównego. A jeszcze do tego wszystkiego scenografia, fabuła, akcja i już nie wiemy na co patrzeć, zgodnie z powiedzeniem, że "Co za dużo - to nie zdrowo".
Rozpoznawalność = jakość?
Nie jest powiedziane, że kilku uznanych aktorów nie może znaleźć się w jednym projekcie. Jednak nazwisko nie wystarczy. Rozpoznawalność nigdy nie była, nie jest i nie będzie synonimem jakości. Mniej znani aktorzy mają tę przewagę, że łatwiej im wprowadzić nas w świat filmu. Ich twarz nie jest rozpoznawalna i automatycznie wiązana z inną rolą. Nie doznajemy uczucia, że oto nagle opowieść o Judy Garland jest snuta przez Bridget Jones (nie umniejszając, swoją droga bardzo dobrej, Renee Zellweger). Z kolei wypełnione absurdalną ilością wielkich gwiazd widowiska, jak "Avengers: Koniec gry" trafiają do nas właśnie poprzez przywiązanie do relacji aktor - bohater, którego gra. Robert Downey Jr. to Iron Man, a Chris Evans to Kapitan Ameryka. Tutaj tzw. recasting nie może być brany pod uwagę!
Reżyser w obsadzie
Przesyt na rynku artystycznym jest tak duży, że reżyserzy mogą wybierać spośród tysiaca kandydatów i coraz rzadziej jesteśmy świadkami dłuższej współpracy na linii aktor-reżyser, choć oczywiście wielcy twórcy lubią pracować z gwiazdami, które już poznali i mają do nich zaufanie. Skoro mowa o reżyserach, niekiedy to właśnie oni stanowią o popularności danej produkcji. Każdy z nas zna Almodovara, Jarmuscha, Tarantino, Spielberga, Nolana czy Scorsese. O czym, z kim, jaki tytuł? Te sprawy nabierają drugorzędnego znaczenia, gdy krzesło reżysera zostało obsadzone sławą samą w sobie. Na tym zamkniemy nasze rozważania. A przed wyborem następnego filmu czy serialu zastanówmy się, czym podyktowany był nasz wybór. Czy aby na pewno nie osobą, którą mieliśmy ochotę zobaczyć na ekranie?
Polecamy przeczytać też: Hollywood na 9 liter: pierwsza H, jak historia >>
Maja Kowalska
fot. materiały prasowe