Fatalny romans - recenzja
2020-07-24 20:16:50Lipiec obfituje w premiery na Netflixie. Można było zobaczyć już włoskie kino czy dobre, stare komedie typu "Pitch Perfect", które zawsze poprawiają humor. Film Petera Sullivana "Fatalny romans" także należy do nowości. Czy warto zobaczyć to dzieło filmowe?
Zobacz także: recenzję dramatu "Cały świat Romy">>
Nagłe objawienie
Główną bohaterką jest prawniczka Ellie (Nia Long), która staje na progu swojej kariery zawodowej i postanawia założyć własną kancelarię. Ma na to doskonale zadatki, wszystko w jej życiu się układa. Razem z mężem kupili właśnie upragniony dom. Z pozoru wszystko idzie w dobrą stronę. Do czasu, bo w jej życie wkracza postać z przeszłości i to w bardzo przemyślany sposób. Niemal jak duch w kłęby dymu, dostaje zaproszenie, by bezpardonowo rozgościć się w domu. Najlepiej w tym nowym.
Pojawieniu się nowej postaci sprzyjają wszelkie okoliczności, tylko nie reakcja wymagającego widza. Od razu wie on, że coś się święci. Ellie nie ukrywa zaskoczenia ze spotkania ze starym znajomym Davidem, ponieważ minęło mnóstwo czasu, odkąd ostatnio się widzieli. Kto nie chciałby odświeżyć znajomości z zapasem fajnych wspomnień? To przejaw naiwności czy determinizmu? Ideał przecież nie istnieje, jest pozorny. Tak, jak zresztą życie prawniczki. Ma wszystko, ale nie jest to dostateczne, by ją uszczęśliwić. To, co nowe zawsze wydaje się fascynujące. Wybory bohaterki wydają się być podejmowane pod wpływem chwili, ale też jakiegoś braku. Za decyzje, jak się potem okazuje, przyjdzie zapłacić. Za to jej znajomy wydaje się bawić świetnie, naruszając prywatność, ale też sprytnie wkradając się w łaski znajomych.
Nie ma zbiegów okoliczności
Wspólna impreza dała okazję do wspominek i do spędzenia ze sobą czasu. Chyba nikt się nie spodziewał, że taka chwila zapomnienia będzie opłakana w skutkach. Subtelnie, acz stanowczo David (Omar Epps) wykonał swój plan, przekonując wokół wszystkie damy, że jest najprzystojniejszy ze wszystkich dostępnych mężczyzn. Zaprawdę jest to bardzo zastanawiające i wątpliwe. Naiwność wpisana jest w rolę kobiet, co jest karcące i absolutnie nieuzasadnione. Dlaczego wszystkie z nich ulegają i się nabierają?
Manipulator, jakim jest filmowy antagonista, ucieka się do różnych zagrywek, traktuje podchody, jak swoistego rodzaju grę. W swoją sieć łapie upragnioną od dłuższego czasu złotą rybkę. Prześladowca bez przerwy znajdował się w pobliżu głównej bohaterki, co było przewidywalne. Biedaczka nie wyjawiła swojej rodzinie prawdy od razu, ale przyszedł taki czas (wymodlony!), gdy zebrała się na odwagę i wszystko wyjawiła. Zwrot akcji skierował uwagę na myśliwego, który sądził, że działa w najwyższym celu. W jego mniemaniu wszystko dało się uzasadnić. Tak często uważają ci, którzy zsyłają piekło rzekomo ukochanym osobom.
Zbyt nagłe przejście z otrzęsień ze strachu do odważnej postawy było co najmniej dziwne u Ellie i nie można było tak łatwo uwierzyć w bieg wydarzeń. Zostały one źle złożone z krzywo wyciętego brystolu. W grze w kotka i myszkę nie było nic wciągającego. Brak suspensu spowodował, że perypetie prawniczki były nudne, jak flaki z olejem, mimo że groziło jej poważne niebezpieczeństwo.
Tak naprawdę się nie znamy
Przykro to aż stwierdzać, ale przy filmie "Fatalny romans" można nie odczuwać żadnych emocji, w tym satysfakcji z komplikacji typu mind games czy plot twistów. Ciężko współczuć Ellie i trzymać ją za rękę, bo ma się świadomość, że twórca kieruje się główną zasadą tworzenia filmów w Hollywood. Na talerzu nie podano więc niczego konkretnego, by z wyrafinowaną czułością bądź maleńką dozą utęsknienia wspominać ten dramat życiowy.
Sullivan przedstawił widzom w banalny sposób historię, która w realnym życiu mroziłaby krew w żyłach. Przecież nikt nie chce mieć za swoimi plecami psychopatycznego stalkera. Pomysł na scenariusz nie raził ani przez chwilę swoją oryginalnością. Wręcz przeciwnie to widzowie mogli antycypować, co się stanie. Udawana gratka dla niewymagającego kinomana. Tyle że przyjemności z tego seansu w ogóle nie ma. Mimo poprawnych zdjęć i z pozoru pięknego życia bohaterów można mieć poczucie straconego czasu, a tego zaciekawieni ludzie światem najbardziej nie lubią. To aż dziwne, że Sullivan zdobył się na taki gest i stworzył film, jakby bez świadomości o wymaganiach odbiorców. Zdecydowanie "Fatalny romans" jest w jego wykonaniu fatalnym i nijakim dziełem.
Ocena końcowa: 4.5/10
Paulina Jakubowska
fot. materiały prasowe Netflix