Dwa filmy, dwie przemoce, dwa przesłania
2007-01-02 00:10:17Jeden tydzień, dwie premiery, mord goniący mord. O "Apocalypto" i "Shooting Dogs".
Duża część krytyków ogłosiła miniony rok najkrwawszym i najbardziej brutalnym rokiem w historii kina. Statystycznie w każdym miesiącu swoje premiery miało 1,5 horroru. W każdym z nich- jak podaje „Dziennik"- zużyto średnio 600 litrów krwi. Twórcy innych gatunków też starali się zaszokować widza, dostarczyć mu tego, czego - według nich samych - potrzebuje. Raczyli go więc coraz wymyślniejszymi i coraz bardziej szczegółowymi scenami przemocy. Od „Hostelu", poprzez „Hooligans" oraz „Pułapkę" po „Infiltrację" wszyscy starali się zostawić po sobie trwały ślad, próbowali pójść dalej niż poprzednicy. W końcu trudno jest dzisiejszego widza zaszokować. Dlatego też obrazki mniej lub bardziej wymyślnych tortur, sceny kastracji czy krwawych bijatyk na stałe zadomowiły się w większości- nawet przypisujących sobie miano ambitnych- produkcji.
Na sam koniec tych dwunastu rzeźnickich miesięcy swoje premiery miały dwa dzieła: „Apocalypto" Mela Gibsona oraz „Shooting Dogs" Michaela Catona-Jonesa. Obie te produkcje miałem okazję obejrzeć tego samego dnia, obie nie stroniły od turpistycznych obrazków. Mimo to wzbudziły we mnie odmienne reakcje.
Zarówno „Apocalypto", jak i „Shooting Dogs" zawierają mnóstwo epatujących bestialstwem scen, pokazują, do jakich wynaturzeń i jakiego sadyzmu zdolny jest człowiek. Wyrywanie serca, głowy nabijane na włócznie, mordowanie ludzi za pomocą maczet, stosy gnijących ciał - to tylko nieliczne rzeczy, które zbombardowały moje zmysły w przeciągu niespełna dwunastu godzin.
Nie przeszkadza mi przemoc w kinie. Powiem więcej, to właśnie sceny przemocy najmocniej zapadają w pamięć, najlepiej przemawiają do wyobraźni. Istnieje jednak jeden podstawowy warunek - prezentowane okrucieństwo nie może funkcjonować samo dla siebie i być jedyną treścią filmu. Niestety, Gibson wydaje się traktować przemoc jedynie jako wabik mający przyciągnąć widzów do kin i wywindować go jak najwyżej w box officach, sprawić, by było o nim głośno. Chcąc pokazać swoją wizję prawdy na temat zagłady Imperium Majów, postanowił skorzystać z chwytu, jaki zastosował w 2004 roku podczas kręcenia „Pasji"- naturalistycznego przedstawienia ludzkiego cierpienia, doprawionego dużą ilością krwi i tortur. Całe „Apocalypto" podporządkował jednemu, moralizatorskiemu celowi - pokazaniu, że cywilizacja Majów przeżywała kryzys na długo przed pojawieniem się konkwistadorów. Poprzez ukazywanie scen zdziczenia, dużej dozy dosłowności i pornograficznej wręcz przemocy pokazał zacofanie Majów i dał do zrozumienia, że w sumie dobrze się stało, że cała Ameryka Łacińska została podbita przez Europejczyków. W finałowej scenie kolonizatorzy przybywają do wybrzeży Ameryki Południowej niczym siły pokojowe ONZ, które mają nie tylko położyć kres rzeziom, zaprowadzić pokój, ale i oświecić dzikusów i nauczyć ich standardów tzw. cywilizowanego, chrześcijańskiego świata.
Jako nowo nawrócony chrześcijanin Gibson nie potrafił najwidoczniej znieść obwiniania Kościoła o zniszczenie całej cywilizacji oraz wyrżnięcie w pień jej członków. A że w tym celu musiał ponaginać trochę fakty? Dla lepszego efektu dorzucić trochę krzyków i chrzęstu łamanych kości? Trudno, wyższa idea wymaga poświęceń.
„Shooting Dogs" natomiast to dzieło opowiadające o masakrze 800-tysięcy w Rwandzie w 1994 roku. Caton-Jones również nie wyrzeka się widoku krwi i prezentuje ze wszystkimi szczegółami sceny mordu na niewinnych ludziach. Niemowlę zabijane maczetą, liczne zbliżenia na gnijące na drodze, obgryzane przez psy ciała, zarzynanie cywilów... Jednak te sceny - w przeciwieństwie do „Apocalypto" - nie wywołują jedynie wstrząsu estetycznego, obrzydzenia. Wywołują przede wszystkim wstrząs moralny. Nie są nakręcone wyłącznie po to, by widz mógł odwrócić głowę. Caton-Jones dobija się do sumienia świata zachodniego, pytając, jak taka rzeź mogła w ogóle się zdarzyć. Próbuje zmusić do refleksji i postawić pytania, jak można było do tego dopuścić i dlaczego świat tak szybko przeszedł nad tym do porządku dziennego. I wydaje się znaleźć odpowiedź. Odpowiedź, której udzielił już pułkownik Oliver z „Hotelu Rwanda" Terry'ego George'a mówiący - „Nie jesteście nawet czarnuchami. Jesteście Afrykańczykami"...
O tym, że zło jest atrybutywną cechą ludzkości, przekonywało już wielu. Dostojewski w „Zbrodni i karze", Conrad w „Jądrze ciemności", a współcześnie choćby Hirschbiegel w „Eksperymencie"... Człowiek zdolny jest do niewyobrażalnego okrucieństwa i twórcy starają się tego dowieść. Problem zaczyna się jednak, gdy to obrazy przemocy same w sobie mają stanowić o wartości dzieła. Inteligentny twórca wie, gdzie leży granica. Gibsonowi jednak ta sztuka się nie udała.
Marcin Szewczyk
(marcin.szewczyk@dlastudenta.pl)