Recenzje - Kino

Broń masowego zgorszenia znów w natarciu

2009-07-13 13:17:18

 Po sukcesach Ali G i Borata, Sacha Baron Cohen postanowił przenieść na duży ekran swoje kolejne alter ego - austriackiego homoseksualnego reportera mody, 19-letniego Brüno. Zrealizowany jako parareportaż, w bardzo podobnej konwecji do „Borata", „Brüno" jest ostrą i bezkompromisową satyrą, w której Baron Cohen nie przejmuje się panującymi konwenansami i idzie pod prąd, niebezpiecznie balansując na granicy dobrego smaku i niejednokrotnie ją przekraczając.


B jak bezpardonowy i bez zahamowań. Sam koncept filmu można określić jako bezkompromisowy. Cohen udający geja, powielający stereotypy dotyczące homoseksualistów, wyśmiewający ich, a równocześnie szydzący z próbujących ich nawracać „dobrych chrześcijan". Wydaje się, że dla Cohena nie istnieją kwestie, z których nie powinno się śmiać. To bardzo dobrze, gdyż tak naprawdę obśmiewanie ważnych społecznie tematów pozwala na zdystansowanie się do nich, spojrzenie na nie ponownie, na świeżo, mając ciągle w pamięci ową humorystyczną interpretację.

„Brüno" to satyra na homoseksualistów i na ich przeciwników, na zadufanych w sobie ludzi, popularnie zwanych celebrytami, na hermetyczne i specyficzne środowisko mody, a także na całą popkulturę i przesiąknięte nią społeczeństwo, którego część akceptuje, toleruje i wręcz promuje homoseksualizm, a druga część go zwalcza, stawiając za wzór umięśnionego mężczyznę, któremu testosteron bucha z każdego możliwego otworu w ciele. „Brüno" skłania naprawdę do głębszej refleksji - kto zadowoli się tylko powierzchownym obcowaniem z tym filmem i nie podda go własnej obróbce intelektualnej, ten straci bardzo dużo i zapewne dołączy do grona malkontentów, którzy stwierdzą, że film ten jest płytki i po prostu obsceniczny.

R jak rozśmieszający do łez. Każda z postaci Cohena jest na swój sposób zabawna i samymi swoimi cechami, wyglądem czy sposobem mówienia wywołuje u widzów głośny, niepohamowany śmiech, doprowadzający wręcz do łez swoją intensywnością. Prawdziwą siłą tego filmu są, oprócz głównego bohatera, ludzie, z którymi on rozmawia. Nieświadomi prawdziwego celu wywiadu, przed kamerą są autentyczni i starają się być poważni - jeśli jednak tę powagę widzi się w kinie, to nie pozostaje nic innego, jak tylko się śmiać. Zapewne nie każdego ten film będzie bawił, wiele osób wyjdzie w trakcie seansu, nie wytrzymując potężnej dawki jednak niszowego humoru, który w żaden sposób nie przystaje do tego z komedii romantycznych czy tego symbolizowanego przez poślizgnięcie się na skórce od banana.
 
U jak utalentowany. Sacha Baron Cohen to komik, któremu nie można odmówić talentu. Niezwykle inteligentny, jak mało kto potrafi skłonić znanych ludzi do pokazania swojego prawdziwego ja, niejednokrotnie tak bardzo różniącego się od prezentowanego w medialnym mainstream'ie. Jego pomysłowe postacie, które wylansował w autorskim programie „Da Ali G Show", znakomicie łączą w sobie cechy, które nas śmieszą, których się boimy, do których czujemy sympatię lub ich nie znosimy. Każdy odbiorca dzieł Sachy Barona Cohena będzie przeżywał je na swój sposób - zgodnie z zasadą „kochaj albo nienawidź", także „Brüno" wzbudzi zapewne kontrowersje (środowiska homoseksualne w różnych państwach już protestują przeciwko niemu) i przyniesie Cohenowi nowych wrogów, ale równocześnie przybędzie mu liczna rzesza fanów jego humoru, z pozoru infantylnego, obscenicznego i obrzydliwego, będącego jednak ukrytym pod tą maską inteligentnym kontestowaniem otaczającej nas rzeczywistości i próbą uświadomienia widza poprzez szyderstwo i absurd, z czym tak naprawdę ma na co dzień do czynienia.

N jak na granicy dobrego smaku i poza nią. Jak już wspomniałem, nie każdy będzie się śmiał podczas seansu, nie każdy wytrwa do końca filmu i wyjdzie z kina, zniesmaczony tym, co przed chwilą zobaczył. Cohen ma to do siebie, że lubi szokować. W „Boracie" mieliśmy przede wszystkim słynną bieganinę nago po hotelu, po uprzedniej walce w pokoju, Borata i jego agenta z potężną nadwagą. Widok ten był przeznaczony tylko dla widzów o mocnych nerwach, a jego obraz na zawsze odcisnął się w pamięci (nie)szczęśliwców, którzy mieli okazję go obejrzeć. Ta scena mogła przyprawić o dwa typy bólu brzucha - u jednych spowodowanego delikatną niestrawnością, u drugich - skurczami ze śmiechu. Jeśli zaliczasz się do tej drugiej grupy, to „Brüno" na pewno Ci się spodoba. Ten sam typ humoru, przesuwający granicę tego, co dozwolone w kinie, na dalekie rubieże krainy zwanej nieprzyzwoitość. Prawdą bowiem jest, że męskie członki co raz to pojawiające się na ekranie i ociekające seksem sceny są tu nagminne i mogą zniesmaczyć i zniechęcić widzów, którzy przyszli się po prostu pośmiać. Ilość tego typu scen jest duża, szczególnie jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że film trwa niecałe 90 minut. Z drugiej strony widz udający się na „Brüno" doskonale wie, dlaczego kupił bilet na ten właśnie film i czego może się po nim spodziewać. Nie zmienia to faktu, że w pewnych momentach, gdy dana scena trwa za długo, następuje przesyt, a uśmiech nią spowodowany zostaje zastąpiony przez grymas niesmaku i życzenie, aby ta scena jak najszybciej się skończyła.

O jak obnażający ludzką głupotę i pazerność. Bezcelowe jest przedstawianie fabuły „Brüno", bo nie jest ona tak naprawdę istotna. Istotą bowiem tego filmu jest to, co Cohen umie najlepiej - obnażanie (się) ludzkiej głupoty. Nie należy zdradzać zbyt wiele, gdyż film jest krótki, a ja nie chcę odebrać widzowi przyjemności z odkrywania kolejnych gagów i zabiegów Cohena w docieraniu do prawdy, głębi natury i charakteru danego człowieka. Wspomnieć tu jedynie należy o pewnej kobiecie, która gotowa jest zgodzić się na odessanie tłuszczu własnej kilkuletniej córce, aby mogła ona z 11 kg schudnąć do 5 kg i w ten sposób wystąpić w sesji zdjęciowej z Brüno. Inna scena przedstawia jurorkę amerykańskiego Idola Paulę Abdul, która mówi o swojej charytatywnej działalności siedząc na Meksykaninie, który służy jej za krzesło. Sceny takie jak te są jednym słowem przerażające. Widz wprawiony zostaje w osłupienie bezmiarem ludzkiej głupoty, a także hipokryzją sławnych ludzi, chorą pogonią za sławą i wzbudzającymi wątpliwości szlachetnymi pobudkami gwiazd, które Brüno obśmiewa chociażby adoptując, na wzór Angeliny Jolie, czarnoskóre dziecko i dając mu na imię O.J. Sympatyczny jest akcent związany z Harrisonem Fordem, ukazujący jego elokwencję, komunikatywność i gotowość do współpracy z mediami - ci, którzy widzieli „Brüno" wiedzą, o co chodzi, pozostałym zostaje wycieczka do kina.

Na pewno nie jest to film dla wszystkich. Odbiór jego będzie (i już jest) silnie spolaryzowany - niektórzy nie pozostawią na „Brüno" suchej nitki, inni będą go sławić peanami na jego cześć. Według mnie ten film jest naprawdę dobry, ale mógłby być znacznie lepszy. Był za krótki, a chwilami zbyt ostry nawet jak na moje pozbawione zahamowań poczucie humoru. Nie zmienia to faktu, że każdy powinien go zobaczyć - nawet jeśli miałby w połowie wyjść z sali kinowej. Takie produkcje coraz rzadziej witają na ekranach kin, a w dzisiejszych czasach, gdy każdy w zasadzie mówi to, co inni chcą słyszeć i pokazuje to, co inni chcą widzieć, takie filmy są tym bardziej wartościowe.

Terapia szokowa zaserwowana nam przez Sachę Barona Cohena jest niezwykle inteligentną produkcją pod grubą maską obscenicznego humoru, która jednak poprzez absurd i tę właśnie maskę pozwala na poznanie pewnych zjawisk, ich głębsze zrozumienie i wyrobienie sobie o nich opinii. Takie filmy wzbudzają publiczne debaty - a dialog jest wartością samą w sobie, jeśli do tego jeszcze niesie ze sobą jakąś treść, to tym lepiej. Oby Sacha Baron Cohen robił nadal to, co tak świetnie mu wychodzi i poprzez szyderstwo strącał z piedestału sztucznie tam postawione przedmioty, bądź podmioty, bądź tematy, których rzekomo nie wolno pod żadnym względem i żadnym sposobem dotykać.

Wojciech Busz
(wojciech.busz@dlastudenta.pl)



Recenzja powstała dzięki:
                                                       

Słowa kluczowe: Bruno, Sacha Baron Cohen, Ali G, Borat, Cinema City, premiera
Komentarze
Redakcja dlaStudenta.pl nie ponosi odpowiedzialności za wypowiedzi Internautów opublikowane na stronach serwisu oraz zastrzega sobie prawo do redagowania, skracania bądź usuwania komentarzy zawierających treści zabronione przez prawo, uznawane za obraźliwie lub naruszające zasady współżycia społecznego.
  • Jak ziemniaki z dżemem.... [0]
    nataladegen
    2009-10-28 06:36:38
    Tu się uśmiałam,tam nie omal zwymiotowałam..... Taki pokręcony film o zabarwieniu gejowsko-pedofilskim w sosie lubieżnym.
Zobacz także
Władca mroku
Władca mroku - recenzja

Czy warto zobaczyć nowy horror twórcy "The Boy" i "Sierota: Narodziny zła"?

abigail film
Abigail - recenzja spoilerowa

Rodzice nie mówili, żeby nie bawić się jedzeniem?

Rebel Moon – część 2: Zadająca rany
Rebel Moon - Część 2: Zadająca rany - recenzja

Czy ten film Zacka Snydera jest lepszy niż pierwsza część?

Polecamy
Gokarty - film Netflix
Gokarty - recenzja

Oceniamy nowy film familijny z platformy Netflix.

Szukając Alaski - recenzja serialu

Czy warto zobaczyć produkcję HBO opartą na bestsellerowej powieści?

Premiery filmowe
Zapowiedzi filmowe
O nich się mówi
Ostatnio dodane
Władca mroku
Władca mroku - recenzja

Czy warto zobaczyć nowy horror twórcy "The Boy" i "Sierota: Narodziny zła"?

abigail film
Abigail - recenzja spoilerowa

Rodzice nie mówili, żeby nie bawić się jedzeniem?

Popularne
25 najlepszych filmów wszech czasów
25 najlepszych filmów wszech czasów

Magazyn "Empire" wybrał najlepsze filmy wszech czasów. Zapraszamy do obejrzenia ścisłej czołówki rankingu!

Najlepsze filmy dla zjaranych ludzi
Najlepsze filmy dla zjaranych ludzi

Dym w płucach często łączy się z oglądaniem filmów. Prezentujemy 20 idealnych filmów na wieczór z zielskiem.

12 najlepszych filmów psychologicznych
12 najlepszych filmów psychologicznych

Przedstawiamy najlepsze filmy psychologiczne, które każdego oglądającego zmuszą do refleksji!