Bo we mnie jest seks - recenzja festiwalowa
2021-08-17 08:47:07„Bo we mnie jest seks” wejdzie do szerokiej dystrybucji kinowej 12 listopada, ale mieliśmy okazję zobaczyć ten film znacznie wcześniej. Pierwszy pokaz tej produkcji miał miejsce 16 sierpnia, podczas MFF Nowe Horyzonty 2021 we Wrocławiu. Czy Katarzyna Klimkiewicz zrobiła poruszający obraz stłamszonej seksbomby z czasów PRL, czy raczej nijaki film biograficzny, z którego nic nie wynika? Przeczytajcie recenzję „Bo we mnie jest seks”!
Polecamy zobaczyć: Premiera festiwalowa filmu z udzialem twórców [FOTO] >>
Seksbomba kontra mężczyźni
Słynną tytułową piosenkę „Bo we mnie jest seks” usłyszymy dopiero na koniec, a zanim to nastąpi, poznamy fragment z życia Kaliny Jędrusik, która w latach 60-tych była tyle popularna, co kontrowersyjna. Mężczyźni rozpływali się na widok bezczelnej, pewnej siebie, wydekoltowanej seksbomby, a kobiety plotkowały, krytykowały wyuzdanie i zazdrościły. Wszyscy jednak oglądali jej występy, zarówno te na żywo jak i w telewizji.
Twórcy filmu skupili się na kryzysowym momencie kariery piosenkarki, pokazując w jakich okolicznościach straciła prawo wstępu do budynku TV. Obserwujemy też próby odzyskania dawnego splendoru i sławy, co nie było takie proste, biorąc pod uwagę wielkie ego i gorący temperament głównej bohaterki, dla której nie było proste zaakceptowanie ówczesnych realiów. O czym mowa? Otóż film Katarzyny Klimkiewicz bardzo dobitnie pokazuje, że nawet taka gwiazda jak Jędrusik nic nie mogła i nic nie znaczyła bez aprobaty i przychylności mężczyzn.
Na kiwnięcie palcem jednego straciła pracę, a na kiwniecie innego ją odzyskała. Co więcej, musiała wydzwaniać i biegać po prośbie do dawnych kolegów, by pomogli w kryzysowej sytuacji, a w sklepie kupowała „na zeszyt”. Jak już jesteśmy w temacie facetów w życiu ekranowej Jędrusik, to twórcy zdecydowali się dość dziwnie przedstawić postać jej męża. Dla widzów, którzy nie znają prawdziwej historii życia tej gwiazdy, może nie być jasne, kim był jej mąż Stanisław Dygat (Leszek Lichota), bo o jego pisaniu mówi może w dwóch scenach, a już kompletnie trudno wytłumaczyć rolę postaci współlokatora Lucka, granego przez Krzysztofa Zalewskiego.
Maria Dębska jako Kalina Jędrusik
Najważniejsza jest jednak sama Kalina i to dla niej wybieramy się na film „Bo we mnie jest seks”. Odpowiedzmy sobie zatem na kluczowe pytanie. Czy Maria Dębska dobrze zagrała tę rolę? Odpowiedź nie będzie jednoznaczna. Z pewnością aktorsko zrobiła wszystko, by wiarygodnie oddać zarówno styl bycia (prywatnie i na scenie) oraz wygląd legendarnej artystki. Charakteryzatorzy i twórcy kostiumów starali się możliwie najdokładniej upodobnić ją do pierwszej seksbomby PRL-u.
Efekt końcowy jest niestety dość słaby, biorąc pod uwagę, że aktorka miała trenerkę od grania Jędrusik i osobno od śpiewu. W filmie jest wiele scen, w których Dębska jako Jędrusik śpiewa jej piosenki, a wszystko to wygląda jak słabszy występ w programie „Twoja twarz brzmi znajomo”, kiedy jury nie chcąc zbytnio zasmucić wykonawcy mówi: Momentami doskonale wchodziłaś w rolę i łapałaś ten styl. W pełnometrażowym filmie biograficznym momenty to zdecydowanie za mało.
Dębskiej zdecydowanie nie pomogli też scenarzyści, wkładając jej w usta ogromne ilości współczesnych wulgaryzmów, a także dziesiątki papierosów i kolejne kieliszki różnego rodzaju alkoholi wysokoprocentowych. Efektem ubocznym takiego „oddania realiów tamtych lat” jest wizerunek Kaliny Jędrusik jako pijaczki, której przełamujące schematy wyzwolenie odbywa się głownie na rauszu.
Warto też zaznaczyć, że w filmie pojawia się kilka „abstrakcyjnych” scen musicalowo-tanecznych, kiedy np. w popularnym lokalu dla wyższych sfer ma miejsce typowy chocholi taniec, który jak wiemy jest symbolem marazmu i uśpienia polskiego narodu. Czy to pasowało do reszty seansu? Może tak, ale tu też mamy nieplanowany efekt parodii, a przecież twórcy nie planowali zrobić z historii Jędrusik karykatury PRL-u. Taką przynajmniej mamy nadzieję.
Ocena końcowa: 5/10
Michał Derkacz
fot. Bartosz Mrozowski /materiały prasowe Next Film