Blue Beetle - recenzja
2023-08-21 09:43:4518 sierpnia 2023 roku do kin wszedł nowy film z uniwersum DC pt. „Blue Beetle”. Tytułowy superbohater jest Meksykaninem, który choć skończył studia prawnicze nie jest w stanie dostać dobrze płatnej pracy, ale za to pakuje się w poważne kłopoty, wchodząc w posiadanie kosmicznego skarabeusza. Szybko zyskuje super moce, a resztę już doskonale znacie z innych filmów tego typu.
„Blue Beetle” to produkcja skrajnie odtwórcza, sztampowa i przewidywalna w niemal każdym calu. Mamy genezę bohatera, który jest zwykłym, młodym gościem, który chce pomagać swojej zwariowanej, ale niezwykle kochającej rodzinie, mierzącej się z problemami finansowymi. Wir akcji i spora zuchwałość naszego Jaime Reyesa sprawiają, że chłopak łączy się z kosmicznym artefaktem, zyskując niezwykle zaawansowany skafander, który niemal we wszystkim przypomina strój Iron Mana z konkurencyjnego Marvela.
Jest szybkie latanie (nawet w przestrzeni kosmicznej), jest strzelanie, jest kuloodporność, jest kilka trybów walki i oczywiście sztuczna (?) inteligencja, która tym wszystkim zarządza i rozmawia z głównym bohaterem niczym Venom z Edwardem Brockiem. Dostajemy konieczne sceny nauki korzystania z nowych umiejętności, pierwsze potyczki z przeciwnikami, porażkę z odebraniem mocy i finałowy powrót w docelowej formie, aby pokonać złoczyńców.
To opakowane jest w średniej jakości sceny akcji (chodzi o pomysły, bo wykonanie i efekty specjalne są okej), przyzwoicie zrównoważony humor i dramatyczne momenty oraz tonę miłości rodzinnej, na co twórcy położyli spory nacisk, a większość bohaterów drugoplanowych faktycznie ma tu coś do zrobienia. Paradoksalnie są oni w większości ciekawsi i bardziej charyzmatyczni niż sam Jaime, który bez kostiumu jest dziwną mieszanką naiwnej pogody ducha, pewności siebie i bezmyślności.
„Blue Beetle” to film o genezie superbohatera zrobiony tak klasycznie i bez polotu, że to aż smutne. Niczym nie odróżnia się od dziesiątek produkcji tego gatunku, no może poza tym, że cała rodzina protagonisty od samego początku wie o jego nowych zdolnościach. Jest tu natomiast wielka korporacja i jej karykaturalnie zła szefowa, pragnąca zrobić z kosmicznego kostiumu broń i niepokonaną armię. Jest zbuntowana piękność, która stanie się obiektem westchnień Jaime, ale wątek romantyczny jest fatalny, a miedzy tą parą niema żadnej „chemii”.
W końcu jest tu przeciwnik, z którym Blue Beetle ma walczyć, ale jak niestety można się było spodziewać, jest to po prostu były komandos na usługach wspomnianej antagonistki, posiadający podobny kostium co nasz Jaime, a ich starcia przebiegają według schematu: pierwsza potyczka (przedstawienie umiejętności) – główna walka 1 (dobry przegrywa) – główna walka 2 (dobry wygrywa). To, że zdradzamy wam finałowe sceny, nawet trudno uznać za spoiler, bo cała ta produkcja wygląda jak wszystko co już dawno widzieliście.
Blue Beetle sam w sobie jest zlepkiem Shazama (styl bycia i przemiany), Cyborga (zaawansowana technologia z kosmosu), Green Lanterna (wymyślanie sobie dowolnej broni) oraz wspomnianego Venoma (głos w głowie). Bardzo szkoda, że skończone studia prawnicze, o których wspomina się tu kilka razy, kompoletnie nie mają znaczenia w fabule, a główny bohater nie mówi nic, co wskazywałoby na wyższe wykształcenie.
„Blue Beetle” to typowy przeciętniak, zasługujący maksymalnie na ocenę 5/10, bo wszystko tu jest odtwórcze i nieoryginalne, ale realizacyjnie wykonano to całkiem dobrze. Filmy DC sięgają po kompletnie drugoligowych bohaterów, testując zainteresowanie widzów. Tym razem, nawet jeśli w box office poradzi sobie zadowalająco, ten meksykański owad jest natychmiast do zapomnienia.
Ocena końcowa: 5/10
Michał Derkacz
Film zobaczyłem w Multikinie Pasaż Grunwaldzki we Wrocławiu.
fot. materiały prasowe