To była ręka Boga - recenzja
2021-12-19 14:41:07Paolo Sorrentino – twórca, którego większości kinomaniakom nie trzeba przedstawiać. Włoski reżyser, znany między innymi z filmu „Wielkie piękno”, powraca z najnowszym dziełem. Intymny obraz, przełamany ożywionymi wydarzeniami z lat 80., to fantastyczne połączenie, by zabrać widza w ciekawą podróż. Historia smutna, ale jak to bywa u artysty - inspirująca. Nie tylko, jeśli chodzi o fabułę, dialogi i grę aktorską, ale także ze względu na zdjęcia. Zobacz, z jakimi problemami mierzy się Paolo Sorrentino w filmie „To była ręka Boga”, którego premiera odbyła się 15 grudnia 2021 roku. Film można obejrzeć na platformie Netflix oraz tradycyjnie w wybranych kinach.
Rachunek sumienia
Sorrentino przedstawia historie, które można by rzec, pisane są przez życie. To nie są opowiadania, w których tempo nieustannie wzrasta, a oddech pozostaje niespokojny przez cały seans. Kiedy wszyscy gonią swój własny ogon, by zdążyć zrobić cokolwiek, on zwalnia. W jego fabule czuć swoisty spokój, który nie nudzi, a wprowadza w nostalgię, przeplataną z refleksją. W takich chwilach człowiek zastanawia się, co jest dla niego tak naprawdę ważne, kalkuluje w głowie swoje priorytety i zaczyna dostrzegać rzeczy błahe. To stanowi istotę i sedno filmów włoskiego reżysera.
W swoich poprzednich filmach poruszał tematy, znane każdemu. Jego prostota i melancholia pozwalają uosabiać się z bohaterami, powodując niezatarte wrażenie, jakby film był o nas samych. W tym przypadku nie było inaczej, choć nietrudno zauważyć, że jest to pewnego rodzaju rozliczenie się reżysera z samym sobą. „To była ręka Boga” stanowi osobiste doświadczenia i przeżycia Sorrentino. Z pewnością będzie to jedno z ważniejszych dzieł tego artysty.
Powrót do dzieciństwa
Wspomnienia są ważne, bo pozwalają wracać do osób, zdarzeń i sytuacji, które już nigdy się nie powtórzą, a wciąż mogą być żywe w głowie i sercu. Sorrentino postanowił zrobić powrót do swojego domu, by w formie terapii, przeżyć raz jeszcze chwile szczęśliwe i te smutne, które poniekąd zbudowały jego charakter. I tak właśnie rozpoczyna się historia: od śmiechu, zabawy i wspaniale spędzonego czasu z rodziną.
Głównym bohaterem jest Fabietto Schisa (Filippo Scotti) - młody chłopak, uczeń liceum, znajdujący się jeszcze w bezpiecznej rzeczywistości. Już na samym wstępie widać jego wielką miłość do rodziców (w tych rolach wspaniały Toni Servillo oraz czarująca Teresa Saponangelo), która z resztą jest wzajemna. Poznajemy także resztę rodziny, w której każdy ma swoje wady i zalety. Jako pierwsza pojawia się ciotka Patrizia (Luisa Ranieri), mająca problemy z psychiką, które wraz z rozwojem akcji doprowadzą ją do leczenia w szpitalu psychiatrycznym. Będzie ona jednak obiektem niemałych westchnień i zachwytu Fabietto, który nazwie ją w końcu swoją „muzą”. W kolejce ustawia się także siostra Daniela, zamknięta w łazience przez większość historii, brat Marchino (Marlon Joubert), Baronowa, która odegra niemałą rolą, a także całą zgraję osób, różnych od siebie pod każdym względem. Razem tworzą obraz wspólnoty, który jest komiczny a zarazem tak różnorodny, że nie sposób oderwać oczu.
Reżyser nie zrobił wyraźnego rozłamu na poszczególne sceny. Można ten film podzielić na to, co dzieje się przez śmiercią rodziców głównego bohatera i to, co spotyka Fabietto po tym dramatycznym zdarzeniu. Będzie to wyznacznik, w którym emocję wezmą górę, atmosfera zostanie lekko napięta, by zaraz potem ponownie wejść w nutę nostalgii. To także moment, w którym widz pozna odpowiedź na pytanie: dlaczego Sorrentino robi filmy? Na jakim etapie życia zdecydował, że taką obierze drogę? Te sytuację, które mają miejsce w drugiej części filmu, niosą w sobie znacznie więcej przekazu, niż mogłoby się wydawać.
Proza życia
Włoska sielanka, pełna rodzinnych spotkań z widokami zapierającymi dech w piersi, to tylko baza, która powoli będzie się zmieniać. I słowo „powoli” jest tutaj bardzo kluczowe. Choć melancholia i zatrzymanie są znane u Sorrentino, to w tym przypadku będzie to prawdziwe żółwie tempo rozwoju. Nie jest to absolutnie żaden zarzut, a jedynie cenna uwaga dla tych, którzy lubią kino akcji. Tutaj nie będzie szybkich, mocnych cięć, a raczej harmonijne ułożenie poszczególnych scen. I to jest piękne – spokój, choć przerywany między innymi kłótniami rodzicielskimi, łamany przez mecz piłki nożnej czy wspomnianą wcześniej śmierć najbliższych głównego bohatera, będzie nieodłącznym kompanem w podróży. I w ten sposób prezentuje się prawdziwe szaleństwo, ale stworzone z prozaicznych czynności.
Film opiera się na kilku motywach, w którym przewodnim będzie z pewnością podróż. Dotyczy ona nie tylko zmian zachodzących u Fabietto, ale także tych, które bezpośrednio dotykają jego rodziny. W scenie początkowej wszyscy są przedstawieni jako wspólnota, nie mająca przed sobą granic, a to jedno tragiczne wydarzenie przewraca ich świat do góry nogami. I tak rozpoczyna się poszukiwanie drogi przez młodego Schise, który postanawia zostać reżyserem i wyjechać do Rzymu. Piękna Patrizia trafia do szpitala psychiatrycznego i z ekstrawaganckiej kobiety staje się szarą myszką. Daniela otwiera drzwi i wychodzi z łazienki, by pierwszy raz pokazać swoją twarz. Nie ma już jedności, a pozostały tylko jednostki.
Sorrentino, powracając do swojego dzieciństwa, zwraca uwagę na jedno – ludzie mają wpływ na zachowanie drugiego człowieka i jego późniejsze wybory, ale każdy sam musi wejść na własną ścieżkę, by poczuć się spełnionym. Jego prawdopodobnie osobista historia, którą można odczytać wprost, kryje w sobie zapewne wiele symbolicznych znaczeń, które raz po raz ujrzą światło dzienne. „To była ręka Boga” jest filmem, w którym udało połączyć się Maradonę z Bogiem, a to już mówi samo za siebie. Film sięgający głęboko myśli, które skupiają się wokół pytania: dokąd idę? Po co? Jaki jest cel? To jest piękny obraz, zarówno pod względem historii, jak i wykonania.
Ocena końcowa: 8/10
Klaudia Kowalik
fot. materiały prasowe Netflix