Oppenheimer - recenzja
2023-07-24 08:43:47„Oppenheimer” to film oparty na nagrodzonej Pulizerem książce autorstwa Kaia Birda i Martina J. Sherwina pt. „Oppenheimer. Triumf i tragedia ojca bomby atomowej”. Christopher Nolan (scenariusz i reżyseria) ponownie porusza jeden ze swoich ulubionych tematów, czyli niezwykłe zjawiska w dziedzinie fizyki, ale naturalnie tym razem nie proponuje swoich wizji z gatunku science fiction, tylko opartą na prawdziwych wydarzeniach opowieść o dyrektorze programu rozwoju broni jądrowej "Manhattan", słynnego „ojca bomby atomowej”. Jak mu poszło i czy „Oppenheimer” to dobry film? Przeczytajcie recenzję!
Osądzić J. Roberta Oppenheimera
Historia amerykańskiego (żydowskiego pochodzenia, co jest zaznaczane kilkukrotnie) naukowca J. Roberta Oppenheimera to… 3-godzinna rozprawa sądowa, choć często wspomina się, że „to nie proces”, a raczej coś na kształt komisji śledczej, choć oczywiście główny bohater jest zarówno oskarżany jak i sądzony. Nie grozi mu więzienie, ale zarzuty o powiązania z ruchem komunistycznym oraz działalność szpiegowską i odebranie dostępu do tajnych dokumentów, a także towarzyszące temu wywlekanie prywatnych brudów to wielki cios w stronę człowieka, który jako genialny naukowiec doprowadził do największego przełomu w historii prowadzenia konfliktów zbrojnych.
Christopher Nolan największy nacisk kładzie właśnie na historię procesu nad Oppenheimerem, traktując po macoszemu zarówno jego historię jako fizyka, problemy rodzinne jak też, co szokujące, proces doprowadzenia do opracowania i późniejszego skonstruowania bomby atomowej. Ten ostatni wątek śledzimy poprzez powracające co jakiś czas sceny dyskusji naukowców i dorzucanie szklanych kulek do akwarium, dające nam w założeniu sygnał, że Oppenheimer i jego zespół są coraz bliżej sukcesu.
Jest ojciec bomby atomowej, ale nie ma jego córki
Rozczarowaniem jest ten fakt, że w filmie o „ojcu bomby atomowej” nie zostaje nam pokazana jego „córka”. W filmie „Oppenheimer” nie ma sceny zrzucenia i wybuchu bomby atomowej! Nie zostaje nam pokazane ani działanie, ani skutki historycznego wynalazku, który zmienił losy świata. Nolan prezentuje tylko ostateczną próbę na poligonie, ale nie jest to ani trochę sugestywne i ostatecznie jest to niezrozumiałe zagranie, zupełnie jakby ktoś dał wam najszybszy samochód jaki kiedykolwiek stworzono, ale zabronił się nim przejechać. Kto, jak nie kochający ogromne ekrany IMAX twórca „Incepcji” i „Interstellar” miałby nam pokazać piękno, ogrom i przerażające efekty zrzucenia bomby atomowej?
Co więcej, Nolan z całym tym swoim zamiłowaniem do pokazywania w kinie zjawisk fizycznych od początku filmu sugeruje nagłymi przebitkami, że każde zderzenie atomów czy inne tego typu zjawiska będzie nam wizualizował, a nie robi tego w kulminacyjnym momencie filmu, ograniczając się do wielkiej chmury ognia, co nie wyzwala zbyt wielkich emocji, a mówimy tu w sytuacji, kiedy powinniśmy siedzieć na brzegach fotela.
Kameralny film w IMAX
Kompletnie zaprzepaszczono też wszelkie dobrodziejstwa jakie daje nam IMAX, skoro 80% seansu oglądamy gadające głowy w zamkniętych pomieszczeniach. Można zrozumieć, że jest to film pt. „Oppenheimer”, a nie „Hiroszima” czy „Jak zakończyłem II wojnę światowa”, jednak tak silne skupienia jedynie na postaci protagonisty, a nie skutków jego wynalazku jest trudne do zaakceptowania. Skoro Nolan zdecydował się na czarno-białe sceny, które mają zaznaczać wątki inne niż te z perspektywy samego Oppenheimera, to spokojnie można było pokusić się o sceny ataku atomowego na Japonię, a nie tylko późniejsze rozmawianie o ilości ofiar.
Film bardzo nieśmiało daje nam do zrozumienia, że główny bohater miał po ataku wyrzuty sumienia, a już całkowicie pomija jego losy po zakończeniu obrad komisji śledczej. Na zakończenie nie dostajemy nawet czarnej planszy z informacją o jego dalszej działalności, kiedy to stał się symbolem pacyfizmu i sprzeciwu wobec rozprzestrzeniania broni atomowej.
Bombowe aktorstwo i muzyka
Jeśli mielibyśmy za coś pochwalić „Oppenheimera” to na pewno za aktorstwo, bo cała ta imponująca obsada, naszpikowana gwiazdami Hollywood, jest to świetna, a na największe pochwały zasługują Cillian Murphy (główna rola) i Robert Downey Jr. (jako Lewis Strauss). Ten drugi od dawna nie pokazał nam tak udanej, wielowymiarowej, dramatycznej roli.
Rewelacyjna jest również muzyka, którą skomponował Ludwig Göransson. Epickie motywy bardzo często wybijają się na pierwszy plan, niesamowicie potęgując emocje płynące z danej sceny. Ostatecznie jednak „Oppenheimer” jest niespodziewanym rozczarowaniem, choć mamy tu klasyczny przypadek zawiedzionych oczekiwań, wiec wam może to dzieło jednak przypaść do gustu. To jeden z tych obrazów, po których zdecydowanie więcej myślimy o tym czego nam nie pokazano, niż czego byliśmy świadkami.
Ocena końcowa: 5/10
Michał Derkacz
Film zobaczyłem w kinie Cinema City Wroclavia w wersji IMAX.
fot. materiały prasowe