Mitchellowie kontra maszyny - recenzja
2021-05-03 09:21:17Film animowany "Mitchellowie kontra maszyny" reklamowano przede wszystkim tym, że jest to nowa produkcja twórców oscarowego hitu "Spider-Man Uniwersum" i trzeba przyznać, że robiono to słusznie, bo przygody Milesa Moralesa z 2018 roku to fenomenalny kawał rozrywki z animacją na najwyższym poziomie. Jak jest tym razem? Recenzujemy nowość w ofercie platformy Netflix pt. "Mitchellowie kontra maszyny".
Michael Rianda (reżyser i współautor scenariusza) zrobił film o rodzinie, która nawet na zdjęciach nie wychodzi razem dobrze, nie mówiąc już o stanowieniu zgranego zespołu. Oczywiście, wszyscy się kochają, ale to raczej zlepek trudnych osobowości. Głównie chodzi tu o relacje poczciwego, ale dość zacofanego ojca z utalentowaną artystycznie córką, która właśnie dostała się do szkoły filmowej. On ma wątpliwości, czy z takiego robienia śmiesznych filmów krótkometrażowych da się żyć, ale w ramach przeprosin po spektakularnej kłótni, postanawia osobiście odwieźć ją do kampusu. Wszyscy (rezolutna mama, młodszy brat, który kocha dinozaury i pies - bohater filmików dziewczyny) jadą razem z nimi w podróż, która (jak się pewnie domyślacie) odmieni ich i zjednoczy.
Dzieci wyprowadzają się z domu. To nie jest koniec świata - usłyszymy w jednym z dialogów. No... chyba, że akurat jest! Wyprawa Mitchellów ma miejsce dokładnie, gdy na świecie dochodzi do buntu maszyn, rozpoczętym przez inteligentną aplikację, której genialny programista złamał serce, wymieniając ja na lepszy model. Teraz armia robotów porywa ludzi i umieszcza w specjalnych kapsułach, by później wysłać wszystkich w kosmos z biletem w jedną stronę. Mamy tu zatem do czynienia z filmem apokaliptycznym z eksterminacją ludzkości! Oczywiście jest to tak sprytnie wymyślone, że nikt nie ginie, a maszyny strzelają promieniami, które przenoszą ludzi do więzienia, gdzie ci oczekiwać mają na opuszczenie planety.
Jeśli myślicie, że jest to nawiązanie do serii o Terminatorach czy innych tego typu produkcji, to bardzo dobrze, bo twórcy sami wielokrotnie bawią się w takie nawiązania zarówno w obrazie, jak i w tekście, gdy dziewczyna patrząc na opuszczone centrum handlowe mówi : - To wygląda jak ze "Świtu żywych trupów". Film w zabawny sposób, ale dobitnie pokazuje nam także, jak wyglądałoby nasze życie, gdyby na świeci wyłączono Wi-Fi. Chaos, rozpacz i całkowita destabilizacja w każdym aspekcie naszego funkcjonowania!
Wiemy już, że twórcy nawiązują do kultowych filmów aktorskich, ale zauważyć można też liczne cechy wspólne z ich własnym "Spider-Man Uniwersum". Mitchellowie posiadają "dynks z krach-kodem", służący do zniszczenia wrogiego systemu sterowania maszynami. Miles Morales miał identyczne urządzenie. Można zauważyć, że wątek relacji głównej bohaterki z ojcem również poprowadzono podobnie, a dopiero wspólne pokonywanie przeszkód jest dobrym momentem na wyjaśnienie sobie wszystkich spraw i ostateczne zrozumienie nawzajem. Ewidentnie jest to dla twórców istotna kwestia i doskonale radzą sobie oni z pokazywaniem jej na ekranie w taki sposób, by bawić nas i wzruszać jednocześnie.
"Mitchellowie kontra maszyny" to jest film z prościutką i dość przewidywalną historią o bandzie dziwaków, będącą dla ludzkości ostatnią deską ratunku. Jednak absolutnie wszystko zostało tu wykonane z trudną do opisania brawurą, pasją i pomysłowością, co dało piorunująco dobry efekt końcowy! Ta typowa historia, tyle razy już przerobiona w historii kina, tutaj ożywa w sposób świeży, urozmaicony gdzie tylko się da i tak ciekawy, że nikt nie będzie się nudził, nawet jeśli przewidzi losy poszczególnych bohaterów.
To także film wyjątkowo zabawny (nie głupi przy tym), zarówno w tekście jak i w obrazie, ujęciach, montażu, kolażu gatunków. Na ekranie dzieje się tak wiele, że dopiero powtórny seans pozwoli dokładnie sprawdzić wszelkie niuanse, smaczki, żarty z drugiego planu. Tak jak w "Spider-Man Uniwersum", mamy tu łączenie różnych metod animacji, które razem niespodziewanie się uzupełniają i tworzą zapierającą dech w piersi całość.
Jednym z pomysłów, który zaskakuje, jest np. pokazanie filmików z YouTube oraz zdjęć z prawdziwymi ludźmi, pozostając nadal wewnątrz animacji. Kapitalne są też wszystkie dzieła głównej bohaterki – Katie, która nawet w trasie nie przestaje nagrywać i montować swoich kolejnych materiałów. Są to tak wspaniałe rzeczy, że aż szkoda, że jej konto YouTube nie istnieje naprawdę. Tutaj należy też wspomnieć o świetnym polskim dubbingu i wykonaniu wszelkich pozostałych tłumaczeń z "Dog Cop" na "Pies Pies" na czele.
Oczywiście, można się przyczepić do kilku dziur w fabule, jak np. Dlaczego zła aplikacja nie przeniosła się do wielu urządzeń, tylko tkwi w smart fonie, który wystarczy zniszczyć, by cały bunt maszyn się skończył? To są jednak sprawy totalnie drugorzędne, które nie mają prawa popsuć wam radości z oglądania tego filmu. "Mitchellowie kontra maszyny" to jedna z tych nielicznych animacji, które zachwycają od pierwszych kadrów aż po napisy końcowe. To murowany kandydat do Oscara w przyszłym roku!
Ocena końcowa: 9/10
Michał Derkacz
fot. materiały prasowe Netflix