Recenzje - Kino

Klątwa skrzywdzonego gliny

2010-04-30 12:07:58

Doborowa ekipa twórców „Furii” wywołuje w głodnym dobrego kina widzu uzasadnione oczekiwania, sprostanie którym okazuje się zadaniem nienajłatwiejszym.

Bostoński stróż prawa, detektyw Thomas Craven (Mel Gibson) to samotny człowiek, żyjący od śledztwa do śledztwa i starający się wyleczyć swoje miasto z przestępczej gangreny, która od dawna nim zawładnęła. Jego odskocznią od rzeczywistości są spotkania z córką Emmy, której sam notabene nigdy nie odwiedził. Tym razem coś jest jednak ewidentnie nie tak, jak być powinno. Emmy jest blada jak modelka w zaawansowanym stadium anoreksji, ma podkrążone oczy, a w dodatku zwraca swoją kolację prosto na talerz, bynajmniej nie w celu ponownego się nią delektowania. Na domiar złego, gdy oboje wychodzą z mieszkania detektywa, przed domem zatrzymuje się samochód i, wraz z okrzykiem „Craven!”, pada z niego potężna salwa z shotguna, która zabija Emmy na miejscu. Zrozpaczony Thomas Craven zaczyna poszukiwania morderców swojej latorośli, będąc przekonanym, że owa kula przeznaczona była właśnie dla niego. Jednakże w trakcie śledztwa coraz to kolejne, odkrywane przez niego fakty przybliżają go do rozwiązania tajemnicy, sięgającej najwyższych szczebli amerykańskiego rządu.

Plakat „Furii” oznajmia niezdecydowanemu widzowi, że jest to film twórców „Casino Royale” i „Infiltracji”. Rzeczywiście, reżyserią tego obrazu zajął się Martin Campbell, który parę lat temu popełnił najlepszego Bonda w historii (w mojej opinii). Co więcej, ma on także na koncie klasyka pt. „GoldenEye” z nieśmiertelną Tiną Turner na muzycznym pokładzie oraz dwa filmy o przygodach zamaskowanego dobroczyńcy – Zorro – z Antonio Banderasem w roli głównej. Trzeba przyznać, że referencje Campbella przedstawiają się imponująco. Czy miały one przełożenie na „Furię”? O tym za chwilę.

Winowajcą drugiej części plakatowego sloganu jest scenarzysta William Monahan, twórca scenariuszy do m.in. „Inflitracji”, ale także do „W sieci kłamstw” i „Królestwa niebieskiego”. Szczególnie te dwa pierwsze dzieła zasługują na uznanie, reprezentując sobą najwyższy poziom intrygi, którego nie powstydziłby się nawet Tom Clancy. Potencjał Monahana miał uczynić z „Furii” pierwszorzędny thriller o zabarwieniu politycznym i niespodziewanych zwrotach akcji.

Plejadę personaliów należy zakończyć oczywiście na głównym bohaterze. Po kilku latach aktorskiej absencji Mel Gibson powraca – sepleniąc i będąc wyposażonym w komplet wiarygodnych, wskazujących na upływ czasu zmarszczek (szczególnie zaciekawiła mnie geneza dwóch z nich, pędzących w poprzek jego czoła). Gibson to aktor wyborny, chociaż wolę, kiedy to on osobiście staje za kamerą. Tym razem musiał współpracować z utalentowanym reżyserem i kreatywnym scenarzystą.

Według mnie, trio Campbell-Monahan-Gibson stworzyło naprawdę solidny thriller, który jednak nie powala na obolałe od pokłonów do hollywoodzkiego bożka kolana. „Furia” (jak to często ma miejsce, polski tytuł jest wiernym jak Tiger Woods tłumaczeniem oryginalnego „Edge of Darkness”) to film brudny, szary, a miejscami nawet brutalny. Nie można mu odmówić niezłego napięcia, dobrze poprowadzonej intrygi i zwracających uwagę specyficznych ujęć i zbliżeń, które podnoszą jego wartość artystyczną. Swoją cegiełkę w budowaniu świątyni filmowego klimatu ma także oprawa muzyczna, harmonijnie współgrająca z obrazami na ekranie.

Argument, który sprawia, że „Furię” można określić tylko mianem filmu solidnego, a nie wybitnego, świetnego czy nawet ponadprzeciętnego, wybrzmiewa także w trakcie oglądania trzydziestej z kolei edycji gwiazd tańczących na lodzie/parkiecie (bez różnicy), a który można zawrzeć w dwóch, treściwych słowach: nic nowego. Historia twardego, zaniedbującego rodzinę samotnego policjanta z zasadami, który trafia na trop spisku, oplatającego krakeńskimi mackami (tak, niedawno oglądałem „Starcie tytanów”) najwyższe szczeble władzy, jest jak torebka herbaty marki Saga, użyta po raz szesnasty do zaparzenia kubka złocistego napoju – już nie ten sam kolor, tym bardziej nie ten sam smak i proporcjonalnie mniejsza przyjemność ze spożycia. W „Furii” szczególnie widać wpływ „Infiltracji” – widocznie Monahan lubuje się w zakończeniach, które wspaniale określił Stanisław Barańczak w swoim krótkim wierszyku na temat każdej ze sztuk Szekspira. Więcej nie zdradzę, ale mniej więcej możecie się domyślać, o co mi chodzi.

Mimo historii oklepanej jak wierzch indiańskiego konia, „Furię” ogląda się całkiem nieźle. Miejscami zmusza ona nawet do refleksji na temat wszechobecnej fikcji, tworzonej przez administrację na każdym szczeblu. „Jest tak, jak się wyreżyseruje”, parafrazując człowieka od czarnej roboty, Dariusa Jedburgha (granego przez Ray’a Winstone’a - jedna z barwniejszych postaci na ekranie). Zostaje zadane także pytanie, czy pojedynczy człowiek jest ważniejszy, niż sprawa bezpieczeństwa narodowego, a co za tym idzie, czy można go dla niej poświęcić. Dodatkowo twórcy poruszają kwestię nierównego traktowania poszczególnych śledztw i faworyzowanie tych, które noszą znamię pt. „officer involved”.

Dzięki tym aspektom „Furii”, a także dzięki przystępnej atmosferze i oprawie audiowizualnej, seans tego filmu nie jest czasem straconym. Seans w zaciszu domowym, oczywiście, bo wykosztowanie się na bilety do kina może powodować pewne rozczarowanie. Mimo to, czekam na kolejne produkcje, które w obsadzie będą miały któregokolwiek z panów z wyżej wymienionego trio. Ich wartość rozrywkowa jest bowiem niezaprzeczalna – i tak w zasadzie należy głównie traktować „Furię”: jako niezobowiązującą, trochę odświeżaną rozrywkę, która może się nawet okazać bodźcem do przemyśleń. 

Wojciech Busz
(wojciech.busz@dlastudenta.pl)

Recenzja powstała dzięki:

Słowa kluczowe: Furia, Cinema City, recenzja, film, Edge of the darkness, mel gibson, campbell
Komentarze
Redakcja dlaStudenta.pl nie ponosi odpowiedzialności za wypowiedzi Internautów opublikowane na stronach serwisu oraz zastrzega sobie prawo do redagowania, skracania bądź usuwania komentarzy zawierających treści zabronione przez prawo, uznawane za obraźliwie lub naruszające zasady współżycia społecznego.
Zobacz także
Władca mroku
Władca mroku - recenzja

Czy warto zobaczyć nowy horror twórcy "The Boy" i "Sierota: Narodziny zła"?

abigail film
Abigail - recenzja spoilerowa

Rodzice nie mówili, żeby nie bawić się jedzeniem?

Rebel Moon – część 2: Zadająca rany
Rebel Moon - Część 2: Zadająca rany - recenzja

Czy ten film Zacka Snydera jest lepszy niż pierwsza część?

Polecamy
Diabeł: Inkarnacja
Diabeł: Inkarnacja - recenzja

Piękna kontra bestia? Prawie, bo opętane zwłoki raczej nie są straszne.

Alice in Borderland
Alice in Borderland - recenzja serialu

Oceniamy pierwszy sezon japońskiego serialu z platformy Netflix.

Premiery filmowe
Zapowiedzi filmowe
O nich się mówi
Ostatnio dodane
Władca mroku
Władca mroku - recenzja

Czy warto zobaczyć nowy horror twórcy "The Boy" i "Sierota: Narodziny zła"?

abigail film
Abigail - recenzja spoilerowa

Rodzice nie mówili, żeby nie bawić się jedzeniem?

Popularne
25 najlepszych filmów wszech czasów
25 najlepszych filmów wszech czasów

Magazyn "Empire" wybrał najlepsze filmy wszech czasów. Zapraszamy do obejrzenia ścisłej czołówki rankingu!

Najlepsze filmy dla zjaranych ludzi
Najlepsze filmy dla zjaranych ludzi

Dym w płucach często łączy się z oglądaniem filmów. Prezentujemy 20 idealnych filmów na wieczór z zielskiem.

12 najlepszych filmów psychologicznych
12 najlepszych filmów psychologicznych

Przedstawiamy najlepsze filmy psychologiczne, które każdego oglądającego zmuszą do refleksji!