Jak pokochałam gangstera - recenzja
2022-01-07 11:46:07W 2019 roku Maciej Kawulski filmem „Jak zostałem gangsterem. Historia prawdziwa” pokazał, że potrafi bardzo sprawnie i efektownie prezentować historie wzlotów i upadków polskich gangsterów, zgodnie z ideą „od pucybuta do milionera”, kiedy szczęście w życiu prywatnym nie może iść parze z sukcesem w przestępczym półświatku. 5 stycznia 2021 roku na platformie Netflix zadebiutował jego nowy film „Jak pokochałam gangstera” i niestety bardzo widoczne jest tu powiedzenie, że „co za dużo to niezdrowo”...
To samo, ale gorzej
„Jak pokochałam gangstera” to film bardzo podobny do poprzedniego dzieła Kawulskiego, ewidentnie zrobiony według tych samych założeń, które dwa lata okazały się sukcesem. Jednak tym razem reżyser najzwyczajniej w świecie przesadził dosłownie ze wszystkim i nie potrafił zrezygnować z niektórych pomysłów i scen dla dobra finalnego kształtu swego dzieła. Skutkiem przyjętej przez niego zasady „więcej, bardziej, dłużej” jest seans, który najłagodniej możemy opisać jako męczący.
Opowieść o życiu Nikodema „Nikosia” Skotarczaka, jednego z największych gangsterów w historii Polski, co prawda jest opisana jako jedynie „oparta na faktach” oraz z „pominięciem niektórych postaci i zdarzeń”, ale i tak dostajemy tu zupełnie niepotrzebnie rozciągniętą do 3-godzinnego seansu fabułę, która aż nadto wyczerpuje wszelkie detale postaci głównego bohatera.
Jest tu wszystko, czego możecie się spodziewać, nawet jeśli nie macie pojęcia kim był Nikoś. Na przestrzeni kilkudziesięciu lat widzimy jak z bezczelnego, ale zaradnego i buntowniczego chłopca stał się jednym z czołowych polskich gangsterów, którego działalność (początkowo wymiana walut, później handel kradzionymi samochodami) wykraczała poza granice naszego kraju. Akcja skacze pomiędzy takimi miastami jak Gdańsk, Budapeszt czy Hamburg, a choć nasz protagonista ma być taki wyjątkowy, to film o jego życiu wypchany jest schematami i kliszami właściwymi dla swego gatunku.
Czy jest to wierny obraz Nikosia, czy nie, i tak musimy zobaczyć tu kulisy jego brawurowych akcji, tłumaczące nam, w jaki sposób stał się bogaty, sławny i szanowany, by później obserwować jego konflikty z byłymi partnerami, uzależniania, niezliczone zdrady, niepowodzenia w miłości, płytkie relacje dziećmi czy w końcu stratę najbliższych.
Nic odkrywczego i ciekawego w tym nie ma i kompletnie nie pomaga tu fakt, że reżyser robi absolutnie wszystko, by ten wtórny i przewidywalny seans podrasować powracającymi co chwilę teledyskowymi wstawkami iście teledyskowych montaży. Gdyby ich nie było to pewnie film trwałby ze 4 godziny, ale z drugiej strony, spokojnie do wycięcia jest 45 minut scen, które są albo niepotrzebne (nic nie wnosząco historii), albo trwają ze 3 razy za długo (wiele dialogów czy np. scena z tańczącą Edytą Herbuś).
Bardziej teledysk niż film
Co więcej, tego teledysku jest tu tak wiele, że długimi fragmentami można odnosić wrażenie, że zabrakło tu filmu w filmie, a ciągnący się w nieskończoność klip przysłaniać ma brak interesujących bohaterów. Nawet sam Nikoś, choć Tomasz Włosok (ponownie u Kawulskiego) gra młodego gangstera po prostu świetnie, nie jest bohaterem, któremu mamy ochotę kibicować, nie mówiąc już o możliwości utożsamienia się nim.
Postacie drugoplanowe (imponująca plejada gwiazd od Krystyny Jandy, przez Janusza Chabiora (wiadomo), Agnieszkę Grochowską, Sebastiana Fabijańskiego, Dawida Ogrodnika, Antoniego Królikowskiego, Eryka Lubosa, Julię Wieniawę aż po... Mateusza Borka) mimo znanych twarzy nie dostarczają nam większych emocji i są tu tylko dla zasady, przeważnie wnosząc niewiele, a gdyby losowo wycinać ich wątki nikt by tego nie zauważył.
Jeśli chodzi o prezentowanie historii, to już wyraziliśmy swoje rozczarowanie, ale trzeba powiedzieć też, że typowych scen akcji też praktycznie tu nie ma, może za wyjątkiem samego zakończenia, co jak na film gangsterski jest dość zaskakujące. Wszystkie te braki nieco maskuje wysokiej jakości montaż oraz bardzo ładne zdjęcia. Maciej Kawulski wie jak robić filmy, by wyglądały one „międzynarodowo” i po prostu dobrze. Z długiej strony wpakował w swój nowy film chyba ze 30 piosenek (starych i nowych, aczkolwiek zdradza tu swoje zamiłowanie do „Big In Japan” w różnych wersjach), co wydaje sie tylko pogłębiać efekt przerostu formy nad treścią.
„Jak pokochałam gangstera” to film, który znajdzie zwolenników i zapewni niewymagające myślenia zajęcie na leniwe popołudnie, jednak nie jest to ani w połowie tak dobry film co „Jak zostałem gangsterem. Historia prawdziwa”. Bez wątpienia Maciej Kawulski ze swoim wyraźnym talentem reżyserskim powinien szybko przesiąść się na jakieś inne tematy, bo ten daleko sięgający recykling nie służy ani jemu ani nam.
Ocena końcowa: 4/10
Michał Derkacz
fot. materiały prasowe Netflix