Dyskretny urok niebezpiecznych myśli - recenzja
2021-10-10 23:09:15Zwykła rozmowa przy kuchennym stole może odkryć karty, których nikt nigdy nie widział. Konwersacja może przenieść się daleko w przeszłość, w której wszystko było inaczej. Lepiej, gorzej? Po prostu nie tak samo. Na nowo budzą się uczucia, przypominają się twarze, zachowania i osoby, których imiona już dawno zostały przekreślone. Czy tak to właśnie wygląda? A może to jedno spojrzenie przywoła nieoczekiwane zwroty akcji? Zobacz, co może się zdarzyć, kiedy zwierzysz się komuś ze swoich życiowych dramatów. Film Emmanuela Moureta, „Dyskretny urok niebezpiecznych myśli”, idealnie opisuje historię, w której to, co z pozoru wydaje się normalne, zmienia się w morze niewypowiedzianych słów.
Historia kołem się toczy
Temat relacji, związków, a tym samym miłości, został już przerobiony na wiele sposobów. Większość osób doświadcza tego uczucia, a więc śmiało można utożsamiać się z nim. Sztuką jest, by zaskoczyć widza nowatorskim spojrzeniem. Co ciekawe, innowacyjne, wcale nie musi oznaczać nieznane. Wystarczy pokazać na ekranie to, co niby jest oczywiste, a jednak mało kto chce się przyznać do takich zachowań. I o to cały ambaras w filmie francuskiego reżysera. Ukazanie sytuacji, które mogą przytrafić się każdemu, obnażenie uczuć i zdemontowanie plotek o jednostronnej, pięknej miłości, okazuje się być kluczem do sukcesu.
Daphne (Camelia Jordana) to kobieta o stanowczym spojrzeniu na rzeczywistość. Stara się zachować czyste sumienie, nawet jeśli serce instynktownie wyrywa się do przodu. Zakochana w swoim szefie, rezygnuje z dalszego zabieganie o jego uwagę, a postanawia wejść w relację z przypadkowo poznanym mężczyzną. Historia stara jak świat, a jednak miło wiedzieć, że wciąż aktualna. Problem pojawia się po stronie tego pana, który zauroczony piękną damą, wdaje się z nią romans, choć w domu czeka na niego żona. Tym sposobem rozpoczyna się epizod, w którym miłość będzie zaprezentowana z wielu punktów widzenia.
Nieposkromione uczucia
Nie od dziś wiadomo, że zdrowy rozsądek potrafi polec na polu bitwy. Kiedy emocję wezmą górę, można tylko obserwować dalszy rozwój zdarzeń. Daphne wiedzie swój żywot z Francois (Vincent Macaigne), po tym, jak ten rozwiódł się z żoną. Choć mogłoby się wydawać, iż to on powiedział partnerce o zdradzie, to jednak sytuacja odwraca się o 180 stopni. To ona zrywa z mężczyzną, tłumacząc to poznaniem innej osoby. Wraz z dalszą fabułą, okazuje się być to tylko upozorowanym związkiem, bowiem kobieta, parę mięsięcy wcześniej, nakryła męża z kochanką. Zamiast wielkich kłótni, krzyków i pogróżek, decyduje się obdarzyć go bezinteresowną miłością. Pozwala mu być szczęśliwym, mimo iż jej serce rozpadło się na milion kawałków. Dla jednych to akt prawdziwego kochania, dla drugich - nieporozumienie.
Wątków miłosnych w tym filmie nie brakuje. Już na samym początku poznajemy Maxime (Niels Schneider), przyszłego pisarza, a obecnego tłumacza. Młody autor chce pisać książki o uczuciach, jednak nie wie, jak powinien rozpocząć taką opowieść. Otwiera się przed Daphne. Opowiada o własnych perypetiach miłosnych, zawirowaniach i złamanych sercach. Ich znajomość przenosi się na zupełnie inny poziom. Uczucie, którym do siebie pałają, jest niczym zakazany owoc. Choć namiętność pcha ich ku sobie, muszą odpuścić.
Słodko-gorzkie smaki
W filmie nie brakuje negatywnych, smutnych lub po prostu przygnębiających scen. To nie jest historia usłana różami, a prezentacja życia, jakim jest naprawdę. Zakochujesz się w jednej osobie, ale to z drugą układasz sobie życie, bo tak jest bezpieczniej, sprawiedliwiej, a może nawet spokojniej. Jedno jest pewne – z uczuciem nie wygrasz. Kilka sekund wystarczy, by w głowie i w sercu obudzić zapomniane emocje. Mouret doskonale przedstawił miłość we wszystkich jej odcieniach. Zachował przy tym francuski styl kina, choć w tym przypadku jest to duży atut. Piękna, lecz mocno prawdziwa opowieść o pragnieniach, które zostają tylko pragnieniami. Warto wybrać się do kina, by zobaczyć z innej perspektywy, jakie konsekwencję niosą za sobą dyskretne myśli. Czy będzie co ratować? A może obejdzie się bez dramatów?
Klaudia Kowalik
fot. materiały prasowe