Wstydź się Piotrze Matwiejczyku!
2006-07-25 10:06:53Długo oczekiwany „Wstyd" Matwiejczyka rzeczywiście zawstydza. Moim skromnym zdaniem przede wszystkim reżysera. Nie wiem czy jest jakiś nowy trend w polskim kinie, że kiedy ma się pomysł na sześć filmów to splata się je w jeden scenariusz i robi z tego 90 minut historii... Takie właśnie wrażenie pozostawił „Wstyd".
Zgwałcona czternastoletnia półsierota, ojciec w depresji po stracie kobiety, zimny ginekolog masowo usuwający ciąże i jego psychopatyczna żona, nafaszerowana prochami po stracie dziecka, a na dokładkę nauczyciel muzyki z brzemieniem zabicia własnej córki, którego opuściła żona. Nie za dużo troszkę jak na jeden obraz? Można z tego zrobić stuodcinkowy serialowy dramat dla znudzonych gospodyń domowych, wszystko to jednak zebrane do kupy morduje biednego widza wrzucając go w odmęty czarnej jak smoła rzeczywistości bohaterów. Po wyjściu z kina człowiek ma chęć podciąć sobie żyły (na wzór Danuty - żony filmowego lekarza). Ja miałam to szczęście, że przed seansem reżyser zapowiedział, że film jest „trudny w odbiorze", choć właściwie powinien powiedzieć, że osoby o niestabilnym poziomie optymizmu życiowego uprasza się o opuszczenie sali.
Film podobno miał rzucać na kolana, ukazywać rzeczywistość jaka może rozgrywać się za naszą ścianą. W zapowiedziach czytałam: „kontrowersyjny temat gwałtu na nieletniej dziewczynce, scenariusz cały czas trzymający w napięciu". Fakt, temat może i kontrowersyjny, ale w filmie przygwożdżony przez poboczne wątki. A co do napięcia to jest. Przez pierwsze piętnaście minut, kiedy widz zastanawia się o co chodzi. Wystarczy się tylko w miarę połapać w achronologicznie pokazanych wydarzeniach i napięcie znika jak kamfora pozostawiając tylko zmęczenie wszechobecnym złem buchającym z ekranu.
Czytaliśmy: „Emocjonujące, niepozbawione brutalności sceny we „Wstydzie" mają ukazać zakamuflowane zawiłości ludzkiej psychiki oraz źródła agresji fizycznej, psychicznej czy erotycznej". I właściwie prawie się to udało. Tu jednak reżyser przesadził w drugą stronę. Zamiast pozostawić jakiekolwiek pole dla widza pokazuje jak na dłoni wnętrze bohaterów. Czytamy w nich jak w otwartej książce i jest to po prostu nudne.
Jedyne co ratuje ten film to aktorzy. Dorota Segda idealnie nadaje się do ról psychopatycznych kobiet w depresji, a Baka sprawdza się jako zimny skurwiel. Rozczarowuje drewniana gra debiutującej Natalii Durczok. Jej jednak wybaczamy, może się jeszcze wiele nauczyć, bo potencjał zdecydowanie jest widoczny u tej młodej aktorki. Z bólem trzeba jednak przyznać, że po Barcisiu i Dorocińskim spodziewano się więcej. Dużo za dużo...
Jako plus można też policzyć jedną z ostatnich scen filmu, a właściwie trzy sceny rozmów, które filmowa Asia prowadzi z mężczyznami, można by rzec, jej życia. Dialogi płynnie przenikające się ze sobą prowadzą do odpowiedzi na pytanie, kto dziewczynę skrzywdził i do wyjaśnienia zawiłości fabuły. Szkoda jednak, że ten fragment ginie w oceanie bardzo średnich scen.
Podsumowując... Panie Piotrze Matwiejczyku, wstydź się.. Choć... Może, gdyby jednak zrobić z tego serial...
Marta Mielczarek
(marta@dlastudenta.pl)