Ja i Ja (Druga Ziemia – recenzja)
2011-11-24 10:48:28Laureat Nagrody Specjalnej na Festiwalu Filmów Niezależnych w Sundance może nie zmusza do kosmicznego wysiłku intelektualnego, ale porusza głębokością swojego przekazu.
Młoda i zdolna Rhoda (utalentowana Brit Marling) w wieku 17 lat powoduje wypadek samochodowy, obserwując na niebie niedawne odkrycie astronomii – drugą Ziemię, identyczną jak nasza pod względem struktury, układu kontynentów, a nawet miast (od tego niedaleko już do kolejnych przypuszczeń jeśli chodzi o podobieństwa). W wypadku ginie dziecko i ciężarna żona znanego wykładowcy Johna Burroughsa (William Mapother), za co Rhoda trafia do więzienia. Po czterech latach wychodzi z niego i chcąc być jak najdalej od ludzi, podejmuje pracę jako sprzątaczka w liceum. Pewnego dnia udaje się do domu Burroughsa, żeby go przeprosić za zrujnowanie mu życia, ale dziwnym trafem staje się także jego sprzątaczką. W międzyczasie Rhoda bierze udział w konkursie, w którym główną wygraną jest bilet na statek na drugą Ziemię…
„Drugą Ziemię” nazwałbym refleksyjnym dramatem z podmuchami sci-fi. Zaczynając od tego ostatniego elementu – właściwie, jak dla mnie, jest to dodatek do tego, co się dzieje na naszej Ziemi, druga planeta to zaledwie tło wydarzeń, tak jak codziennie takim tłem jest słońce czy chmury. Wydaje się, że umyślnie reżyser Mike Cahill naszpikował film kadrami właśnie z drugą Ziemią i księżycem na niebie – trzeba mu przyznać, że zrobił to nadzwyczaj starannie i schludnie. Natomiast w żadnym wypadku nie określiłbym „Drugiej Ziemi” mianem filmu, który przesiąknięty jest do samego rdzenia hasłem science-fiction. Owszem, tłumacząc bezpośrednio ten zlepek słów, mamy tutaj naukową fikcję, która jednocześnie jest jednak tylko, według mnie, sprytnym zabiegiem na ukazanie czegoś naprawdę głębokiego i istotnego. Nie jest to klasyczne sci-fi z ufolami, kosmicznymi statkami i wojnami w próżni. Lojalnie uprzedzam, bo jeśli nastawisz się na tego typu zabawy, to się rozczarujesz.
Warto zadać sobie następujące pytanie: czym jest tak naprawdę druga Ziemia? Czy nie jest przypadkiem tak, że ona cały czas istnieje w nas samych, dlatego tak naprawdę ludzie w filmie Mike’a Cahilla nie zwracają większej uwagi na zmianę na niebie? W rzeczywistości ludzie cały czas rozmawiają ze sobą w głowach, zastanawiają się, co by było, gdyby ich życie inaczej się potoczyło. Przez pryzmat tej ostatniej myśli druga Ziemia może być emanacją utraconych szans i niezrealizowanych planów, ale także nadzieją na to, że może jeszcze kiedyś zostaną one spełnione, bo nie znikają, tylko wiszą na niebie twojego umysłu.
Dlatego „Druga Ziemia” to dla mnie film o nas samych, o tym, jak błądzimy myślami po innych planetach-celach, które wydają nam się odległe, nieosiągalne i pełne nadziei, jednocześnie często nie zauważając, że wszystko to jest na wyciągniecie ręki, czasami wystarczy wyjście poza schematy umysłowe. Z drugiej strony jest to także film o fascynującej relacji między „nieumyślnym katem” w postaci Rhody i „ofiarą” Johnem, która została przedstawiona z napięciem godnym uwagi i pochwał – podczas kolejnych wizyt dziewczyny w domu profesora widz w skupieniu i z ciekawością obserwuje i zastanawia się, czy tym razem Rhoda przyzna się do tego, że to ona jest sprawczynią śmierci jego synka i żony (jej tożsamość nie została ujawniona podczas procesu). „Druga Ziemia” obfituje w jeszcze wiele innych szczegółów, które składają się na jedną, spójną i wartą obejrzenia ucztę kina niezależnego.
Co byś powiedział sobie, gdybyś spotkał sam siebie? Życzę ci, żebyś mógł uścisnąć drugiego siebie, poklepać go po plecach i powiedzieć „dobra robota”. Sam jednak wiesz, że to tylko kwestia nastawienia.
Druga Ziemia, reż. Mike Cahill, prod. USA, czas trwania 92 min, dystr. Imperial – Cinepix, premiera 18 listopada 2011
Wojciech Busz
(wojciech.busz@dlastudenta.pl)
Recenzja powstała dzięki uprzejmości: