Filmy roku 2006
2007-01-03 13:38:22Filmowe podsumowanie roku to 10 najważniejszych moim zdaniem filmów. I 10 rzeczy za pomocą krórych można je opisać - bo przecież nie wszyscy wszystko widzieli.
1. Tajemnica Brokeback Mountain (wielki, pękaty stół z nieheblowanego drewna)
Film anonsowany jako melodramat gejowski, nie jest ani gejowski, ani nie jest melodramatem. To opowieść o jednym z rodzajów filmowej miłości, która cierpi na niespełnienie. Przyznaję, że do filmu Anga Lee kowbojski świat był dla mnie zupełnie aseksualny i pozbawiony uczuć. I choć na upartego mógłbym się doszukać pewnych relacji między Winnetou, a Old Shatterhandem, to jednak byłoby to mocno naciągane. "Brokeback Mountain" napełniło kolejny ze światów prawdą, problemami - po prostu człowieczeństwem. A to w kinie jest bardzo cenne.
2. Plac Zbawiciela (puste, brudne akwarium)
Podczas pokazu tego filmu na festiwalu Era Nowe Horyzonty moje często ukryte emocje aż rwały się do ukazywania. Poruszenie we mnie było tak duże, że długo nie mogłem dojść do siebie. Owszem, mogłem się spodzewać, że "Plac Zbawiciela" dorówna "Długowi", ale nie mogłem się spodziewać, że polski film zdobędzie mnie już od pierwszych minut.
Może i umiejętnie pokazane ludzkie cierpienie i bezsilność najbardziej mnie w kinie chwytają za serce, może jest to prosty sposób na moją przychylną opinię, ale przecież ten film ma w sobie ludzi tak dotykalnych, prawdy tak wielkie, że nie tylko cierpienie decydowało o dreszczach. Wynikły one z fascynacji genialnym przykładem esencji kina i życia - rzadkie połączenie.
3. Capote (tytoń waniliowy)
Uwielbiam biografie, ale jest to uwielbienie czysto moje, bo najczęściej nie niosą one ze sobą żadnych wartości, a ja mimo to pochłaniam je zachłannie. Ot, nieszkodliwa fascynacja ludzkimi drogami życia. Przed seansem "Capote" czułem więc ekscytację jego historią i świadomość nieuniknionego rozczarowania kolejną sztampową ekranizacją życia kogoś sławnego.
Nic z tego! Wiele jest czynników podnoszących ten film na półkę z napisem "wybitne". Największy to rola Philip Seymour Hoffman, który zbudował film i mój zachwyt. Ale oprócz tego jest jeszcze doskonała fabuła, w której padają jakże aktualne pytania o cenę sławy i dzieła artystycznego. Cieszę się, że zostały mi one zadane.
4. Volver (Wenus z Willendorfu)
O Almodovarze można by pisać długo. Ale znacznie przyjemniej poświęcić te parę linijek Penelope Cruz. Po raz pierwszy uwierzyłem w jej talent aktorski, po raz pierwszy w mojej głowie ta piękna kobieta wyszła poza plotkarskie rubryki podłych gazet. A to wszystko dzięki zdumiewającej roli w filmie wiadomego Hiszpana.
Jest to dzieło na wskroś kobiece, a że kobiecość w kinie cenię szczególnie, to już przed premierą byłem wielkim fanem tego filmu. Na otwarciu festiwalu Romana Gutka moje oczekiwania się potwierdziły. Zresztą, o tym filmie już pisałem TU.
5. Jabłka Adama (szalenie twarda czekolada)
No i przyszedł czas na odrobinę absurdu. Po "Zielonych rzeźnikach" od Andersa Thomasa Jensena oczekiwałem wrażeń jak najbardziej szlachetnych. Oczywiście - doczekałem się, "Jabłka Adama" to rzeczywistość wykrzywiona, ale też podparta moralizatorskimi fundamentami. Nie jest to tylko bowiem historyjka o skruszonym rzezimieszku, o nie! Równie istotna jest postać księdza z problemami, które jak najbardziej komponują się lekkimi dawkami czystego nonsensu.
6. Łuk (gęsta krew)
Kameralny. Niemal bez słów. Cóż, typowy Kim Ki-duk. A jednak jest w tym filmie coś bajecznego, tajemnicza wciągająca siła. Silna relacja starca i młodej dziewczyny jest pełna rytuałałów, reżyser słynie z wyjątkowo ostentacyjnego niedbania o zwroty akcji, a jednak walka staruszka o dziewczynę wzrusza i buduje napięcie. Wszystko to było by na nic, gdyby nie piękna plastyka i baśniowość - ładnie i kontemplacyjnie.
7. Borat: Podpatrzone w Ameryce, aby Kazachstan rósł w siłę, a ludzie żyli dostatniej (ciemnoróżowy banan)
Uosobienie bezkompromisowości, cham, wariat - Borat. Kolejne wcielenie Sachy Barona Cohena brawurowo rozprawia się z amerykańskim zaściankiem. Okazuje się, że przesądy, uprzedzenia i zacofanie to fantastyczne narzędzie do walki z ... przesądami, uprzedzeniami i zacofaniem.
To najlepsza komedia roku i najcelniejsza satyra w amerykańskie kołtuństwo. Nieważne, że komik szydzi z mieszkańców Kazachstanu, nieważne, że robi z siebie idiotę i każe widzom oglądać niesmaczne żarty. Borat jako osobowość roku? Czemu nie.
8. Jazda (welon)
Czeski rok w polskim kinie. To dobrze, bo mogliśmy poznać ciekawą kinematografię naszych sąsiadów, ale to też źle, bo zachęceni sukcesami dystrybutorzy chcieli nam za wszelką cenę pokazać wszystko co się w Czechach kręci. Ale "Jazda" to akurat bardzo udana produkcja.
Skromny film drogi, w którym równie ważne jak pytania o sens życia są zakamarki ludzkiej namiętności, która na szczęście jeszcze nigdy nie została do końca rozpracowana i pokazana. Również w filmie Jana Sveraka nie zobaczymy jej istoty. Jest coś lepszego - zarys, zapowiedź.
9. Tarnation (kaganiec)
Odważny film. Dokument, ale do cna subiektywny, od początku do końca czyjś. I to jest fascynujące. Jonathan Caouette odsłania się widzom bez wahania, pokazuje najbardziej intymne szczegóły ze swojego życia. Zwierza się, to jest dla niego terapia.
Dla widza to zaspokojenie podlądaczych ciągąt, ale przede wszystkim zapoznanie się z bardzo frapującą postacią. To obraz osobistego i rodzinnego piekła wyciągniętego z amatorskich kaset realizowanych przez całe życie. Po seansie byłem zaskoczony, zafascynowany i głęboko nieufny. Film zadziałał...
10. Babel (duży brązowy kamień bez połysku)
Alejandro Gonzalez Inarritu to mistrz wielowątkowości. W filmie "Babel" po raz kolejny posługuje się tym zabiegiem formalnym. Trzy historie z trzech kontynentów pokazują jak wyjątkowo sprawnie współczesne kultury budują miedzy sobą mury, jak paradoksalnie trudno się porozumieć w świecie opartym na komunikacji i informacji.
Po tym filmie nie przebiegły po mnie dreszcze, nie czułem wyjątkowego wzruszenia, ani nawet zachwytu. Dlaczego więc o nim piszę w tym miejscu? Nie wiem. Inarritu potrafi mnie urzec i po prostu ulegam jego filmom.
Marcin Gębicki (marcin.gebicki@dlastudenta.pl)
1. Tajemnica Brokeback Mountain (wielki, pękaty stół z nieheblowanego drewna)
Film anonsowany jako melodramat gejowski, nie jest ani gejowski, ani nie jest melodramatem. To opowieść o jednym z rodzajów filmowej miłości, która cierpi na niespełnienie. Przyznaję, że do filmu Anga Lee kowbojski świat był dla mnie zupełnie aseksualny i pozbawiony uczuć. I choć na upartego mógłbym się doszukać pewnych relacji między Winnetou, a Old Shatterhandem, to jednak byłoby to mocno naciągane. "Brokeback Mountain" napełniło kolejny ze światów prawdą, problemami - po prostu człowieczeństwem. A to w kinie jest bardzo cenne.
2. Plac Zbawiciela (puste, brudne akwarium)
Podczas pokazu tego filmu na festiwalu Era Nowe Horyzonty moje często ukryte emocje aż rwały się do ukazywania. Poruszenie we mnie było tak duże, że długo nie mogłem dojść do siebie. Owszem, mogłem się spodzewać, że "Plac Zbawiciela" dorówna "Długowi", ale nie mogłem się spodziewać, że polski film zdobędzie mnie już od pierwszych minut.
Może i umiejętnie pokazane ludzkie cierpienie i bezsilność najbardziej mnie w kinie chwytają za serce, może jest to prosty sposób na moją przychylną opinię, ale przecież ten film ma w sobie ludzi tak dotykalnych, prawdy tak wielkie, że nie tylko cierpienie decydowało o dreszczach. Wynikły one z fascynacji genialnym przykładem esencji kina i życia - rzadkie połączenie.
3. Capote (tytoń waniliowy)
Uwielbiam biografie, ale jest to uwielbienie czysto moje, bo najczęściej nie niosą one ze sobą żadnych wartości, a ja mimo to pochłaniam je zachłannie. Ot, nieszkodliwa fascynacja ludzkimi drogami życia. Przed seansem "Capote" czułem więc ekscytację jego historią i świadomość nieuniknionego rozczarowania kolejną sztampową ekranizacją życia kogoś sławnego.
Nic z tego! Wiele jest czynników podnoszących ten film na półkę z napisem "wybitne". Największy to rola Philip Seymour Hoffman, który zbudował film i mój zachwyt. Ale oprócz tego jest jeszcze doskonała fabuła, w której padają jakże aktualne pytania o cenę sławy i dzieła artystycznego. Cieszę się, że zostały mi one zadane.
4. Volver (Wenus z Willendorfu)
O Almodovarze można by pisać długo. Ale znacznie przyjemniej poświęcić te parę linijek Penelope Cruz. Po raz pierwszy uwierzyłem w jej talent aktorski, po raz pierwszy w mojej głowie ta piękna kobieta wyszła poza plotkarskie rubryki podłych gazet. A to wszystko dzięki zdumiewającej roli w filmie wiadomego Hiszpana.
Jest to dzieło na wskroś kobiece, a że kobiecość w kinie cenię szczególnie, to już przed premierą byłem wielkim fanem tego filmu. Na otwarciu festiwalu Romana Gutka moje oczekiwania się potwierdziły. Zresztą, o tym filmie już pisałem TU.
5. Jabłka Adama (szalenie twarda czekolada)
No i przyszedł czas na odrobinę absurdu. Po "Zielonych rzeźnikach" od Andersa Thomasa Jensena oczekiwałem wrażeń jak najbardziej szlachetnych. Oczywiście - doczekałem się, "Jabłka Adama" to rzeczywistość wykrzywiona, ale też podparta moralizatorskimi fundamentami. Nie jest to tylko bowiem historyjka o skruszonym rzezimieszku, o nie! Równie istotna jest postać księdza z problemami, które jak najbardziej komponują się lekkimi dawkami czystego nonsensu.
6. Łuk (gęsta krew)
Kameralny. Niemal bez słów. Cóż, typowy Kim Ki-duk. A jednak jest w tym filmie coś bajecznego, tajemnicza wciągająca siła. Silna relacja starca i młodej dziewczyny jest pełna rytuałałów, reżyser słynie z wyjątkowo ostentacyjnego niedbania o zwroty akcji, a jednak walka staruszka o dziewczynę wzrusza i buduje napięcie. Wszystko to było by na nic, gdyby nie piękna plastyka i baśniowość - ładnie i kontemplacyjnie.
7. Borat: Podpatrzone w Ameryce, aby Kazachstan rósł w siłę, a ludzie żyli dostatniej (ciemnoróżowy banan)
Uosobienie bezkompromisowości, cham, wariat - Borat. Kolejne wcielenie Sachy Barona Cohena brawurowo rozprawia się z amerykańskim zaściankiem. Okazuje się, że przesądy, uprzedzenia i zacofanie to fantastyczne narzędzie do walki z ... przesądami, uprzedzeniami i zacofaniem.
To najlepsza komedia roku i najcelniejsza satyra w amerykańskie kołtuństwo. Nieważne, że komik szydzi z mieszkańców Kazachstanu, nieważne, że robi z siebie idiotę i każe widzom oglądać niesmaczne żarty. Borat jako osobowość roku? Czemu nie.
8. Jazda (welon)
Czeski rok w polskim kinie. To dobrze, bo mogliśmy poznać ciekawą kinematografię naszych sąsiadów, ale to też źle, bo zachęceni sukcesami dystrybutorzy chcieli nam za wszelką cenę pokazać wszystko co się w Czechach kręci. Ale "Jazda" to akurat bardzo udana produkcja.
Skromny film drogi, w którym równie ważne jak pytania o sens życia są zakamarki ludzkiej namiętności, która na szczęście jeszcze nigdy nie została do końca rozpracowana i pokazana. Również w filmie Jana Sveraka nie zobaczymy jej istoty. Jest coś lepszego - zarys, zapowiedź.
9. Tarnation (kaganiec)
Odważny film. Dokument, ale do cna subiektywny, od początku do końca czyjś. I to jest fascynujące. Jonathan Caouette odsłania się widzom bez wahania, pokazuje najbardziej intymne szczegóły ze swojego życia. Zwierza się, to jest dla niego terapia.
Dla widza to zaspokojenie podlądaczych ciągąt, ale przede wszystkim zapoznanie się z bardzo frapującą postacią. To obraz osobistego i rodzinnego piekła wyciągniętego z amatorskich kaset realizowanych przez całe życie. Po seansie byłem zaskoczony, zafascynowany i głęboko nieufny. Film zadziałał...
10. Babel (duży brązowy kamień bez połysku)
Alejandro Gonzalez Inarritu to mistrz wielowątkowości. W filmie "Babel" po raz kolejny posługuje się tym zabiegiem formalnym. Trzy historie z trzech kontynentów pokazują jak wyjątkowo sprawnie współczesne kultury budują miedzy sobą mury, jak paradoksalnie trudno się porozumieć w świecie opartym na komunikacji i informacji.
Po tym filmie nie przebiegły po mnie dreszcze, nie czułem wyjątkowego wzruszenia, ani nawet zachwytu. Dlaczego więc o nim piszę w tym miejscu? Nie wiem. Inarritu potrafi mnie urzec i po prostu ulegam jego filmom.
Marcin Gębicki (marcin.gebicki@dlastudenta.pl)
Słowa kluczowe: Filmy roku 2006