Zwierzyna - recenzja
2021-09-11 09:11:16Uwaga: Recenzja filmu zawiera kilka szczegółów fabularnych.
Na Netflix od 10 września 2021 roku można obejrzeć najnowszy thriller w reżyserii Thomasa Siebena. „Zwierzyna” to produkcja mająca na celu zmrozić krew w żyłach odbiorców, uświadamiając im, że każdy morze stać się ofiarą. Jak w każdej opowieści tego typu, wszystko co złe zaczyna się, gdy najmniej się tego spodziewamy, a wróg może czaić się za najbliższym zakrętem. Czy twórcy „Zwierzyny” sprostali postawionemu sobie zadaniu? Przeczytajcie recenzję filmu.
Zobacz także: Shang-Chi i legenda dziesięciu pierścieni - recenzja
Fabuła filmu
Weekend kawalerski w leśnych odstępach. Brzmi to jak sielski plan, ciekawa alternatywa dla klubów, pubów i pijaństwa. Roman (David Kross) wraz z bratem (Hanno Koffler) i kumplami decyduje się właśnie w taki, niestandardowy sposób spędzić swój ostatni wieczór przed ślubem. Do pewnego momentu, wyprawa wydaje się być udaną – wszyscy panowie dobrze się bawią, brat odświeża obietnicę znalezienia Romanowi pracy, a nazywany przez pozostałych „leśnikiem” Stefan (Klaus Steinbacher), odkrywa przed nimi co piękniejsze zakątki lasu.
Gdy w okolicy rozlegają się pierwsze odgłosy strzałów, mężczyźni lekceważą je, uznając od razu, że to polujący myśliwi. Wkrótce jednak przekonują się, że to oni stali się zwierzyną łowną i jeśli chcą przetrwać, będą musieli dać z siebie wszystko i jeszcze trochę...
Thriller bez emocji
Jedyne, na co oczekuje się podczas seansu „Zwierzyny”, to koniec filmu. Nie na zakończenie, które w teorii ma rozwiązać budowaną historię, czy skumulować nieistniejące napięcie, ale na napisy końcowe, które oznajmią, że wreszcie skończyła się droga przez mękę. Przez cały czas trwania tej produkcji, choć rzekomo dzieje się wiele, mamy pościgi i walkę o życie, to tak naprawdę nie dzieje się nic. Twórcy nie zdołali stworzyć nawet iluzji napięcia, które dla thrillera jest przecież podstawą.
Ktoś zaczyna strzelać do bohaterów, oni najpierw nie reagują, potem rzucają się biegiem do ucieczki, by wreszcie zwolnić kroku i spokojnie pomaszerować w dal. Tymczasem widz zastanawia się, co jest z tym wszystkim nie tak i czemu zupełnie nie zależy mu na przedstawionych na ekranie postaciach. Nawet muzyka nie ratuje tu sytuacji. Najlepiej brzmiący fragment, który mógłby podołać zadaniu wywołania w odbiorcy poczucia, że oto coś czai się za rogiem, coś groźnego i strasznego, jest użyty w początkowych scenach, na które składa się montaż sielskiej zabawy wszystkich bohaterów. W momencie gdy tylko sprawa robi się poważna, muzyka cichnie, by na długie momenty zaniknąć zupełnie.
Bezsens i brak logiki
Bohaterowie są papierowi. Nie wiemy o nich prawie nic, a wszystkie szczątkowe informacje skupiają się na ledwie dwójce postaci. To szybko daje widzowi do zrozumienia, z którymi panami można pożegnać się już na starcie, bo nie dożyją końca filmu. Zresztą ciężko nad tym rozpaczać - zamiast sympatii, odczuwa się raczej niechęć do bohaterów. Momentami postaci wręcz irytują, dając popis całkowitej ignorancji i braku zdolności logicznego myślenia.
Szczególnie bawi i załamuje scena, w której podirytowany, wiecznie niezadowolony Peter (Robert Finster), który już stracił resztki opanowania, zwraca uwagę, że nie mogą pozwalać sobie na zbyt długie postoje, bo ściga ich wariatka z bronią. Pozostali, żyjący jeszcze, panowie, wyśmiewają go i oficjalnie stwierdzają, że musi ochłonąć, bo nie myśli trzeźwo. Wbrew pozorom to nie możliwość istnienia wariatki z bronią ich tak oburza, na tym etapie już wszyscy zdążyli dobrze jej się przyjrzeć. To pomysł dalszego uciekania jakoś ich nie przekonuje. Wolą pokręcić się wśród opuszczonych domków.
Zadziwiający jest też fakt, że twórcy uznali za sensowne, to co wyprawia główna antagonistka historii. Kobieta skrzywdzona dawno temu, postanawia zemścić się… na każdym kto się nawinie. Ta niewinność bohaterów (przynajmniej w odniesieniu do sytuacji) i ich brak powiązania z tragedią przeżytą przez ścigającą ich strzelczynię tworzy jedynie ogromny dysonans, nie pozwalając widzowi wczuć się w historię, czy choć odrobinę w nią uwierzyć. Zwłaszcza, że nie rozstająca się z bronią Eva (Maria Ehrich), ciągle wyprzedza głównych bohaterów o krok, zjawia się dokładnie tam, gdzie oni zmierzają, choć spaceruje żółwim tempem i kontempluje przy jeziorku.
Zmarnowany czas
„Zwierzyna” to film, który chyba sam do końca nie wie, czym chciałby być. Pojawiają się w nim niepotrzebne wątki poboczne, które zamiast uwiarygadniać świat, czy rozwijać fabułę, zwyczajnie irytują. Zwłaszcza, że przebitki z przeszłości twórcy wyraźnie próbowali podbić do miary prawdziwego dramatu. Tymczasem całą tę szaradę i odkładane aż do ostatniego momentu wyjawienie prawdy można bez problemu przejrzeć po kilku pierwszych scenach. Może gdyby skupiono się właśnie na ograniu całego problemu między postaciami, a wyrzuciło się do kosza bezsensowne retrospekcje, to miałoby to jeszcze jakiś sens.
Zaś samo rozwiązanie filmu, jest zwyczajnie rozczarowujące. Finałowa szarpanina jest pokazana w niesatysfakcjonujący sposób, a jej finisz można z łatwością przewidzieć. Zresztą sposób w jaki główny bohater odkrywa motywacje polującej na nich kobiety, też pozostawia wiele do życzenia. No bo przecież każdy złoczyńca zostawia na swoim laptopie otwarty filmik o tym, co sprowadziło go na ciemną stronę mocy.
Film Thomasa Siebena pozostawia widza z niesmakiem oraz radością, że już po wszystkim, a także rozpaczą - bo ten czas można było spożytkować o wiele lepiej.
Ocena końcowa: 3/10
Marta Matuszewska
Fot. kadr z filmu „Zwierzyna”/materiały prasowe Netflix