Recenzje - Kino

Żwawa czterdziestopięciolatka

2009-06-25 12:42:24

 Przewidywalne, rzewne i umiarkowanie śmieszne - te epitety cechują większość filmów z gatunku „komedia romantyczna". Na ekranach kin gości film z tej właśnie kategorii, o enigmatycznym tytule „Narzeczony mimo woli". Czy jest on wart pieniędzy wydanych na bilety?


Zacząć należy od pobieżnego nakreślenia fabuły. Margaret (grana przez Sandrę Bullock) jest szefową Andrew (Ryan Reynolds), który od trzech lat jako jej asystent spełnia wszelakie jej zachcianki, łącznie z dostarczaniem jej codziennie rano specjalnego latte. Andrew jest jej w zasadzie potrzebny do tego, aby odbierał telefony i towarzyszył jej podczas zwalniania pracowników, słowem: aby się nim wysługiwać. Sytuacja jednakże zmienia się, gdy Margaret, która jest Kanadyjką z pochodzenia (przypomina się piosenka z South Park - „Blame Canada"...), grozi wydalenie ze Stanów Zjednoczonych z powodu nie przedłużenia jej wizy pobytowej. Zaradna i przebiegła szefowa wpada na pomysł, aby zmusić Andrew do ożenienia się z nią, żeby uniknąć deportacji, a następnie szybciutko się rozwieść. Sprawa się komplikuje, gdy przyszła młoda para wybiera się na Alaskę, gdzie Margaret poznaje rodzinę Andrew, a między głównymi bohaterami zaczyna pojawiać się coś więcej, niż tylko więzi formalne...

Feministki będą tym filmem zachwycone. Kobieta bezdusznym, kolokwialnie mówiąc - wiedźmowatym przełożonym, który rozkazuje i pomiata mężczyzną, będącym na każde jej zawołanie. Mamy tu bowiem całkowicie odwrócony stereotyp, wedle którego tylko mężczyźni zajmują najwyższe stanowiska kierownicze. Myślę jednak, że film ten będzie świetną rozrywką także dla innych, niekoniecznie pragnących przejąć kontrolę nad zmaskulinizowanym światem i odebrać mężczyznom ich jedyny atut - spodnie.

„Narzeczony mimo woli" jest bowiem bardzo solidną produkcją. Czas spędzony w kinie mija w mgnieniu oka, a jest on w większości zapełniony przez serdeczny i szczery śmiech. Na ekranie mamy do czynienia z do bólu przewidywalną historią miłosną, co w zasadzie nie wróży szczególnej rozrywki. Jednakże chemia, która jest widoczna pomiędzy głównymi bohaterami i grającymi ich aktorami udziela się widzom i powoduje, że komedia ta autentycznie wciąga. Dowcipy i gagi są tu naprawdę przyzwoitych lotów, humor słowny stoi na wysokim poziomie i nie pozwala widzom ani na chwilę wytchnienia, zostawiając ich z bólem mięśni brzucha po seansie. Niby nic w tym filmie odkrywczego nie ma, powiela on przecież ten sam, utarty już schemat komedii romantycznej, ale mimo to świetnie się go ogląda, nie jest nużący, a co najważniejsze - rozbawia do łez. Ponadto historia w nim opowiedziana jest bardzo wzruszająca, choć również oklepana - ale w tym filmie została przedstawiona w świeży, poruszający i naprawdę przyzwoity sposób. Zasługa w tym pani reżyser, Anne Fletcher (nakręciła m.in. „Step Up").

Największe oklaski, według mnie, należą się jednak Sandrze Bullock. Ta bardzo dobra i solidna aktorka jest na ekranie bardzo przekonywująca i doskonale odgrywa swoją rolę zimnej i pozbawionej emocji (do czasu) kobiety sukcesu. Dominuje ona na ekranie za każdym razem, gdy pojawia się w kadrze. Co najmniej uścisk dłoni należy się też ludziom, którzy przeprowadzali casting - bowiem Ryan Reynolds w sposób niemal kompletny uzupełnia kreację Sandry Bullock i tworzy razem z nią ekranową parę, którą chce się oglądać i która w pełni urzeka widza. Niejedna para odnajdzie w ich stosunkach analogie do własnej sytuacji i będzie potrafiła się utożsamić z bohaterami - a to jest bardzo ważny element, który wyróżnia dobry film spośród przeciętnych.

Nie sposób też nie wspomnieć o krajobrazach, które są nam serwowane podczas projekcji. Ekranowa Alaska jest urzekająca i jest kolejnym świetnie pasującym elementem układanki, tworząc nastrojowe tło dla wątku miłosnego. Ciekawostką jest to, że zdjęcia nie były robione na Alasce - choć każdy po wyjściu z seansu będzie przekonany, że właśnie tak było. Jeśli można pokusić się o jeszcze jedną ciekawostkę - Bullock, która na ekranie gra Kanadyjkę, jest w rzeczywistości oczywiście Amerykanką, natomiast Reynolds, w filmie dumny obywatel USA, jest tak naprawdę Kanadyjczykiem. Delikatna autoironia? Zapewne tak.

Podsumowując, „Narzeczony mimo woli" to naprawdę dobra pozycja, zdecydowanie wyróżniająca się na tle przeciętnych produkcji spod szyldu „komedia romantyczna". Zapewnia ona odstresowującą i niezobowiązującą rozrywkę i przez cały czas trwania trzyma wysoki poziom, powodując, że na twarzach widzów nieustannie gości uśmiech. Pomimo swojej przewidywalności, warto ją obejrzeć, chociażby po to, żeby po ludzku dobrze się pośmiać i obejrzeć wzruszającą historię. Mężczyźni, którzy zostaną siłą zaciągnięci na film przez swoje partnerki, również znajdą w nim coś dla siebie - Sandra Bullock w pewnym momencie pokazuje niemal wszystkie swoje wdzięki. I trzeba jej przyznać, że nie wygląda na czterdzieści pięć lat - może po tej rekomendacji panowie sami wyciągną swoje panie do kina na „Narzeczonego mimo woli". Naprawdę warto.

Wojciech Busz
(wojciech.busz@dlastudenta.pl)

Słowa kluczowe: Narzeczony mimo woli film recenzja opinie Sandra Bullock, Ryan Reynolds, komedia romantyczna
Komentarze
Redakcja dlaStudenta.pl nie ponosi odpowiedzialności za wypowiedzi Internautów opublikowane na stronach serwisu oraz zastrzega sobie prawo do redagowania, skracania bądź usuwania komentarzy zawierających treści zabronione przez prawo, uznawane za obraźliwie lub naruszające zasady współżycia społecznego.
Zobacz także
Andrew Scott, Ripley
Ripley - recenzja serialu

Serial Netflix to nowa ekranizacja książki "Utalentowany pan Ripley".

Kolor purpury
Kolor purpury (2024) - recenzja DVD

Czy warto zobaczyć remake musicalu Stevena Spielberga?

Civil War
Civil War - recenzja

Dlaczego jest to jeden najlepszych filmów 2024 roku?

Polecamy
Thunder Force
Thunder Force - recenzja

Melissa McCarthy i Octavia Spencer muszą ochronić rodzinne miasto. Czy warto to zobaczyć?

Mowa ptakÃłw - film 2019
Mowa ptaków - recenzja festiwalowa

Xawery Żuławski na podstawie scenariusza swego ojca zrobił kino totalne.

Polecamy
Premiery filmowe
Zapowiedzi filmowe
O nich się mówi
Ostatnio dodane
Kolor purpury
Kolor purpury (2024) - recenzja DVD

Czy warto zobaczyć remake musicalu Stevena Spielberga?

Andrew Scott, Ripley
Ripley - recenzja serialu

Serial Netflix to nowa ekranizacja książki "Utalentowany pan Ripley".

Popularne
25 najlepszych filmów wszech czasów
25 najlepszych filmów wszech czasów

Magazyn "Empire" wybrał najlepsze filmy wszech czasów. Zapraszamy do obejrzenia ścisłej czołówki rankingu!

Najlepsze filmy dla zjaranych ludzi
Najlepsze filmy dla zjaranych ludzi

Dym w płucach często łączy się z oglądaniem filmów. Prezentujemy 20 idealnych filmów na wieczór z zielskiem.

12 najlepszych filmów psychologicznych
12 najlepszych filmów psychologicznych

Przedstawiamy najlepsze filmy psychologiczne, które każdego oglądającego zmuszą do refleksji!