Zombi Child - recenzja festiwalowa
2019-07-29 11:29:05"Zombi Child" Bertrand Bonello to historia łącząca dwa pozornie odległe od siebie wątki w jedną historię z obrzędami voodoo w tle (a w finale na pierwszym planie). Oto mamy dwie linie czasowe. Pierwszą - na Haiti w 1962 roku, kiedy to pewien mężczyzna, po śmierci i pogrzebie powrócił do świata jako niewolnik na plantacji kukurydzy. Tam wraz z innymi podobnymi przypadkami zombifikacji pracował w stanie pewnego amoku, aż do czasu, kiedy zjadł kawałek kurczaka z talerza pilnujących go mężczyzn. Odzyskał nieco świadomości, rozpoczynając tułaczkę w stronę dawnego życia...
Druga strona tej opowieści to czasy współczesne, z akcją w paryskiej szkole z internatem, gdzie poznajemy grupkę dziewcząt, które wolny czas spędzają na zabawie w tajny klub, z nocnymi ploteczkami przy świecach, piciem alkoholu i rozmyślaniu nad filozoficznymi tematami. W tym gronie wyróżniają się dwie główne bohaterki.
Fanny (Louise Labeque) pogrążona jest w rozmyślaniu o swoim ukochanym, wymarzonym, mitycznym wręcz chłopaku, który ma ją odwiedzić za dwa tygodnie. Za jej sprawą do grona klubowiczek dołącza Mélissa (Wislanda Louimat) - stojąca na uboczy, małomówna, czarnoskóra dziewczyna, która jak się później okazuje jest potomkinią opisanego wyżej mężczyzny - pierwszego udokumentowanego zombie. Ma oczywiście wstępne pojęcie o kulturze voodoo, czym z czasem bardzo interesuje się Fanny, gdy po tym jak jej chodzący ideał rozstał się z nią poprzez smsa, jak sama mówi "nie chce już żyć". Depresyjny stan zaprowadzi ją aż do ciotki Mélissy, która jest tzw. mambo (kapłanka-szamanka), a skutki tego spotkania będą inne, niż obie bohaterki mogą przewidzieć.
Trzeba przyznać, że jeśli chodzi o prezentację kultury i obrzędów voodoo, to film Bonello jest bardzo kompetentny. Właśnie finałowy montaż scen niebezpiecznych obrzędów jest najmocniejszym punktem całego filmu. Niestety wcześniej na ekranie niewiele się dzieje. Wątek z pierwszym zombie to raczej fabularny zapychacz niż coś godnego uwagi, natomiast wątek francuskich nastolatek zdaje się nie zmierzać w żadnym konkretnym kierunku. Kolejne lekcje, kolejne pogawędki, kolejne sceny zwykłego nastoletniego życia są okej, ale fabuła nie straciłaby na ich wycięciu. Gdyby tak zrobiono, zostałby nam film krótkometrażowy, mniej rozwlekły, bardziej treściwy, ale też bez potencjału na zarabianie w kinach. Przykuwający naszą uwagę tytuł może zachęcić też was, więc pamietajcie, że nie zobaczycie tu dziewczyny-zombie, a raczej kawałek francuskigo spojrzenia na voodoo prosto z Haiti.
Michał Derkacz
fot. materiały prasowe