Wężowe wzgórza - recenzja
2020-05-22 10:45:05Na platformie HBO Go można już zobaczyć kameralny dramat "Wężowe wzgórza", który od chwili pierwszej zapowiedzi był przez nas wyjątkowo wyczekiwany. Doborowa obsada, ciekawy temat i sposób opowiadania zwiastowały kawał solidnego kina. Jak ostatecznie wyszło? Przeczytajcie recenzję!
"Wężowe wzgórza" to przede wszystkim historia Mary (Alice Englert), która jest córką pastora w społeczności zielonoświątkowców, w 100% skupionej na bogobojnym życiu. W tej odciętej górami od reszty cywilizacji wiosce wszystko toczy się wokół kościoła, kolejnych kazań i śmiertelnej grze z jadowitymi wężami w roli głównej. Mara jednak większe problemy niż pełnienie funkcji kury domowej dla swego samotnego ojca, który podobnie jak reszta społeczności stracił kontakt z rzeczywistością.
Twórcy prezentują nam akcję, która rozgrywa się współcześnie, a jednak przez czały czas, gdyby nie samochody, którymi przemieszczają się mieszkańcy, możnaby pomyśleć, że mamy tu wczesne średniowiecze, kiedy to normalnością były aranżowane śluby bez miłości, wszelkie choroby leczono gorliwą modlitwą (bo to szatan zatruwa ciało), a kobiety jako potomkinie pierwszej osoby, która zgrzeszyła sprowadzane są do roli służących i matek.
A Mara ma zostać matką. Jest w ciąży z chłopakiem, którego kocha i któremu nie jest po drodze spędzanie reszty życia w takim zaścianku i już planuje wyjazd do pracy gdzieś daleko stąd. Jednak Mara ma wyjść za wskazanego przez ojca zalotnika, a kolejne wypadki ukąszeń podczas mszy z wężami i problemy z policją nie ułatwiają życia naszym bohaterom.
Choć Mara jest tu najważniejsza, to w tym dramacie rozpisanym na kilkoro postaci istotną rolę odgrywają wszyscy. Dlatego też w obsadzie widzimy takie gwiazdy jak Olivia Colman, Walton Goggins, Lewis Pullman czy Kaitlyn Dever. Wszyscy grają popisowo, a Alice Englert w roli głównej jest znakomita (scena oczyszczenia z wężami to złoto). Jej powolna przemiana została tu poprowadzona wzorowo, choć wielu widzów prawdopodobnie zdenerwuje to jak wiele czasu zajęło jej zrobienie tego co słuszne i konieczne. Z drugiej strony, nie mamy pojęcia jak zachowalibyśmy się na jej miejscu, od urodzenia mieszkając w takich a nie innych warunkach.
Jeśli mielibyśmy wskazać na wady filmu, to z biegiem czasu coraz mocniej uwypukla się jedna, ale bardzo ważna kwestia. Debiutujący (scenariusz i reżyseria) Brittany Poulton i Dan Madison Savage zrobili film, który jest nieustannie dołujący. Filmowe ABC mówi, że należy dać widzowi oddech od silnych emocji, zwłaszcza tych negatywnych, kiedy odczuwać można złość, frustrację i brak zgody na to, co przytrafia się protagonistom.
"Wężowe wzgórza" takiego oddechu nam nie dają, a film jest stresujący i duszny, coraz bardziej z każdą kolejną sceną. Pewnie, że taki mógł być zamysł twórców, ale podczas seansu takie nawarstwienie emocji jest po prostu wadą, z którą widz musi się zmagać. Natomiast jeśli się na to przygotujecie, to dobrze spędzicie te 98 minut w społeczności ortodoksyjnych zielonoświątkowców, dla których życie dziecka jest mniej warte niż spokój pastora.
Ocena końcowa: 7/10
Michał Derkacz
fot. materiały prasowe