Recenzje - Kino

Wampiry na głodzie

2010-01-13 14:23:50

 Centralnie umieszczony na plakacie napis „Genialne połączenie Matriksa i Zmierzchu” sprawił, że nie mogłem przejść obok „Daybreakers” obojętnie. Oto bowiem zapowiadane mi jest niemal zderzenie sacrum i profanum. To zderzenie okazuje się być śmiertelne. Dla „Daybreakers”, oczywiście.

Na wstępie muszę przyznać, że spodobało mi się podejście twórców filmu, którzy jakby odwrócili utarte i schematyczne role ludzi i wampirów – to wampiry stanowią niemal całe społeczeństwo, a ludzie są towarem deficytowym i mniejszością na naszej kochanej i zanieczyszczonej planecie. Taka sytuacja wytworzyła się w związku z epidemią, która rozpoczęła się od pojedynczego nietoperza i w mgnieniu oka opanowała całą Ziemię (ciekawe, czy WHO zdążyło ogłosić pandemię – a może dalej walczyło z „pandemią” A/H1N1). Ludzie przemieniali się pod wpływem choroby, ale także dzięki ugryzieniom kolegów. Ci, którzy odmówili propozycji asymilacji i nie zdecydowali się na zmianę swojego uzębienia, zostali wykorzystani przez dosłownie żądną krwi korporację ponadnarodową w celach hodowlanych. Niestety, najwidoczniej panowie i panie nie posiadający odbicia lustrzanego zapomnieli, że człowiek może oddawać około pół litra krwi co dwa miesiące bez uszczerbku na zdrowiu i wyssali ze swoich ludzkich roślinek niemal całe soki życiowe, stając w obliczu światowego głodu. Dlatego tak ważne okazują się być badania, prowadzone przez zdolnego hematologa Edwarda (Ethan Hawke), który ma za zadanie wynaleźć substytut krwi, który pozwoliłby wampirzej rasie na przetrwanie.

Edward stał się wampirem wbrew swojej woli – ugryzł go jego brat, żołnierz, który zajmuje się wyłapywaniem ukrywających się ludzi i doprowadzaniem ich do mechanicznej dojarki. Dlatego dość łatwo przystaje na propozycje Elvisa (Willem Dafoe), który jest żywym przykładem na to, że istnieje lekarstwo na chorobę i co za tym idzie – możliwość powrotu do człowieczeństwa. Ta sytuacja niekoniecznie podoba się pracodawcy Edwarda, któremu najwidoczniej całkiem nieźle żyje się z nieśmiertelnością.

Może tym razem zacznę od pozytywów filmu, których jest w sumie niestety nie za wiele. Czyli po pierwsze, wspomniane już podejście braci Spierig, reżyserów „Daybreakers”. Jest to taka miła odmiana od tego, co zazwyczaj jest nam serwowane w filmach o wampirach, gdzie to one właśnie chowają się po kątach i wyczekują na nieświadomych niebezpieczeństwa ludzi. Całkiem ciekawe są także niektóre pomysły, które pojawiły się w filmie – samochód z opcją do jazdy dziennej (zaciemnione szyby i kamera do obserwowania drogi) czy kawa z krwią zamiast mleka. Urzekł mnie także billboard z reklamą pasty do zębów dla wampirów, gwarantującej lśniącą biel – niby szczegół, a cieszy. W kilku miejscach filmu mamy także elementy, które w zamyśle miały zapewne wywołać w widzu głębszą refleksję. Chodzi tutaj o motywy, jakie kierowały ludźmi przy wyborze między człowieczeństwem a wiecznym głodem hemoglobiny – brat Edwarda mówi, że „nigdy nie był dobry w byciu człowiekiem”, a w innym momencie stwierdza się, że ludzie przemieniali się ze strachu przed śmiercią. W jakimś stopniu jest to rzeczywiście interesujące, bo pozwala na zastanowienie się, co byśmy zrobili w obliczu takiego wyboru. Bo przecież zarówno strach, jak i śmierć konstytuują nasze człowieczeństwo – czy wyzbycie się ich za cenę utraty prawa do nazywania siebie homo sapiens jest właściwe i naprawdę korzystne?

W sumie to trochę naciągane rozważania, które chyba na siłę wyciągnąłem z „Daybreakers” – teraz bowiem przejdziemy do tego, co uważam za negatywne. Po pierwsze, bracia Spierig bardzo lubują się w tzw. jump-scenkach, które mają za zadanie gwałtownie przyspieszyć akcję serca widza – za przykłady niech posłużą przelatujący nagle nietoperz, nieoczekiwany wybuch czy przebłysk gry aktorskiej Ethana Hawke’a. Jump-scenki dosłownie przesycają cały obraz i stają się odrobinę męczące.

Po drugie, nawet tak znane nazwiska, jak Dafoe czy Hawke nie ratują „Daybreakers” przed klapą aktorską, a śmiem nawet twierdzić, że ten drugi znacząco się do niej przyczynia, chociażby utrzymując niemal przez cały film ten sam wyraz twarzy. Niewątpliwie jest to trudne i nie neguję tej istotnej umiejętności. Zaskakujące jest, że dwaj poważani aktorzy zdecydowali się na udział w tym filmie – ja bym widział w nim obsadę nowozelandzkiego pseudohorroru klasy C. Chociaż w sumie obaj panowie dostosowali się poziomem swojej gry do ogólnego poziomu tej ambitnej produkcji.

Generalnie aż ciśnie mi się na klawiaturę następujące słowo – słabo. „Daybreakers” ma w trakcie niecałych stu minut trwania dużo elementów, za którymi po prostu nie przepadam. Zaliczają się do nich m.in.: sztuczny patos – wiadomo, że przed własną śmiercią trzeba jeszcze wygłosić odpowiednią mowę, a wygłodniałe wampiry okażą się mistrzami savoir vivre’u i nie będą przerywać; jeszcze bardziej sztuczna historia miłosna pomiędzy kobietą a wampirem przemienionym wbrew swojej woli i pragnącym powrotu do człowieczeństwa (och! ach! ech! to chyba pokłosie „Zmierzchu”); przerost formy nad treścią, przejawiający się głównie w nadmiarze średniej klasy efektów specjalnych i czerwonej cieczy, imitującej krew; próby moralizatorskie na poziomie co najmniej niskawym, podczas których brakuje tylko tła, stworzonego z amerykańskiej flagi. Dodatkowo śmiesznym elementem jest dość nachalny product placement Chryslera i Chevroleta – chociaż akurat w tym przypadku samochody wyglądają naprawdę atrakcyjnie i cieszą oko.

Mam nadzieję, że udało mi się choć trochę przybliżyć wam obraz tego, jaką produkcją jest „Daybreakers”. Genialne połączenie „Matriksa” i „Zmierzchu”? Szczerze mówiąc, wolałbym chyba obejrzeć po raz trzydziesty trzeci i trzydziesty czwarty „Matrix” i przeczytać w końcu „Zmierzch” – podobno cholernie wciąga, pomimo dość wątpliwej wartości literackiej. „Daybreakers” jest w gruncie rzeczy filmem nieszkodliwym, bo ani wielce nie nudzi, ani do cna nie żenuje. Pozwolę sobie tutaj użyć oklepanego i wysłużonego już zwrotu, który jednak niesie ze sobą moc treści – można, ale nie trzeba. Można go obejrzeć kiedyś w telewizji, ale żeby aż fatygować się do kina? Zdecydowanie nie trzeba.

Wojciech Busz
(wojciech.busz@dlastudenta.pl)

Recenzja powstała dzięki:

Słowa kluczowe: Daybreakers, wampiry, Dafoe, Hawke, kino, recenzja, premiera, Cinemma City, film
Komentarze
Redakcja dlaStudenta.pl nie ponosi odpowiedzialności za wypowiedzi Internautów opublikowane na stronach serwisu oraz zastrzega sobie prawo do redagowania, skracania bądź usuwania komentarzy zawierających treści zabronione przez prawo, uznawane za obraźliwie lub naruszające zasady współżycia społecznego.
Zobacz także
Andrew Scott, Ripley
Ripley - recenzja serialu

Serial Netflix to nowa ekranizacja książki "Utalentowany pan Ripley".

Kolor purpury
Kolor purpury (2024) - recenzja DVD

Czy warto zobaczyć remake musicalu Stevena Spielberga?

Civil War
Civil War - recenzja

Dlaczego jest to jeden najlepszych filmów 2024 roku?

Polecamy
Rodzeństwo Willoughby
Rodzeństwo Willoughby - recenzja

Komedia animowana twórcy "Klopsiki kontratakują" jest już na Netflix. Czy to dobry film?

Druk, Another Round, Film, Opinia
Na rauszu - recenzja festiwalowa

Jak zaprezentował się jeden z najgłośniejszych filmów 20. MFF Nowe Horyzonty?

Premiery filmowe
Zapowiedzi filmowe
O nich się mówi
Ostatnio dodane
Kolor purpury
Kolor purpury (2024) - recenzja DVD

Czy warto zobaczyć remake musicalu Stevena Spielberga?

Andrew Scott, Ripley
Ripley - recenzja serialu

Serial Netflix to nowa ekranizacja książki "Utalentowany pan Ripley".

Popularne
25 najlepszych filmów wszech czasów
25 najlepszych filmów wszech czasów

Magazyn "Empire" wybrał najlepsze filmy wszech czasów. Zapraszamy do obejrzenia ścisłej czołówki rankingu!

Najlepsze filmy dla zjaranych ludzi
Najlepsze filmy dla zjaranych ludzi

Dym w płucach często łączy się z oglądaniem filmów. Prezentujemy 20 idealnych filmów na wieczór z zielskiem.

12 najlepszych filmów psychologicznych
12 najlepszych filmów psychologicznych

Przedstawiamy najlepsze filmy psychologiczne, które każdego oglądającego zmuszą do refleksji!