W trójkącie - recenzja festiwalowa
2022-07-23 12:38:42Ruben Östlund w maju 2022 roku dostał drugą Złotą Palmę w Cannes, a jego komediodramat „W trójkącie” bardzo szybko mieliśmy okazję zobaczyć na własne oczy. Stało się to podczas MFF Nowe Horyzonty we Wrocławiu i już wiemy, czy nowe dzieło twórcy „The Square” jest równie błyskotliwe i złośliwie, wbijając szpilę tam, gdzie wyższe sfery zaboli najbardziej.
„W trójkącie” to tytuł odnoszący się zarówno bezpośrednio do relacji między bohaterami pod koniec filmu, jak też do trójczłonowej konstrukcji fabularnej. Dostajemy tu bowiem silnie zaznaczone (nie tylko planszą) trzy rozdziały z życia pewnej pary. Oto piękna, ale jeszcze mało znana gwiazdka Instagrama Yaya (Charlbi Dean) spotyka się początkującym modelem Carlem (Harris Dickinson).
Początek, czyli przeciągająca się kłótnia o pieniądze w związku, to jedynie preludium do tego, co ma stanowić sedno filmu Östlunda – rejsu luksusowym statkiem za 250 mln dolarów, na którym załoga ma spełniać wszystkie życzenia podstarzałych bogaczy (głownie z Rosji), pracując pod (wątpliwym) przywództwem wiecznie pijanego kapitana (Woody Harrelson). Młodzi wycieczkę dostali jako gratis, więc są tu jakby kontrastem dla zepsutych, stetryczałych i ogłupiałych biznesmenów.
Film do pewnego momentu jest nieprzerwaną serią prześmiesznych scen spod znaku czarnego humoru i absurdu, jaki fani „The Square” z pewnością znają i uwielbiają. Jest przewrotnie, sarkastycznie, uszczypliwie, ale też rubasznie z zauważalną dozą błazenady i kiczu. Niestety zdolny Szwed nie zna umiaru i udowodnia, że po ogromnym sukcesie przepełnia go poczucie, że już na wszystko może sobie pozwolić. To fatalnie odbija się na jego nowym filmie, który bywa genialny, ale staje się też nieznośny i ma kilka sporych problemów.
Kulminacją tychże, jest środek drugiego rozdziału, czyli sztorm podczas wspomnianego rejsu. Akurat wtedy rozpieszczeni goście udają się na tzw. kolację kapitańską, jednak przybiera ona fatalny obrót, gdy niemal wszyscy dostają ataku choroby morskiej i… zaczynają wymiotować. Pomijając to, że ujęcia na rzygających ludzi są obrzydliwe, to ten wątpliwej jakości żart nie trwa 5 minut (z początku nawet jest śmiesznie), tylko z 20! Östlund epatuje nam nasilającą się falą (dosłownie i w przenośni) wymiocin, a eksplozja fekaliów utwierdza nas w przekonaniu, że reżyser zapomniał o zasadzie „co za dużo to nie zdrowo”, bądź (co jeszcze gorsze) chciał z niej zrezygnować, wydłużając ten sam dowcip do trudnych do przyjęcia rozmiarów.
Później dostajemy kompletnie bzdurną akcję z piratami (terrorystami?), którzy atakują i zatapiają statek, co rozpoczyna trzeci rozdział filmu – opowieść o życiu rozbitków na bezludnej wyspie. Ten segment na szczęście jest lepszy i skupia się na dość opatrzonym już pomyśle, że w sytuacji kryzysowej dochodzi do zamiany ról społecznych, a posiadane umiejętności mogą spowodować, że sprzątaczka stanie się nowym kapitanem. Do tego nie może się obejść bez wyśmiania bogaczy jako bezradnych i nieporadnych, gdy tylko zabierze im się złote zegarki, luksusy i przywileje.
To też moment, by znów przyjrzeć się jak kryzys przetrwają Yaya i Carl, gdy chłopak wpadnie w oko rządzącej teraz, wiekowej już, ale bezwzględnej i sprytnej „pani kapitan”. „W trójkącie” kończy się nagle, urywając akcję w zapierającym dech momencie, co nie każdemu przypadnie do gustu, ale zostawi z głową pełną wrażeń i pomysłów na różne warianty zakończenia, jakich nie zobaczymy, więc sami musimy je sobie wyobrazić. Ruben Östlund nowym filmem wzbudza gigantyczne emocje na sali kinowej, a po zakończeniu część widowni pieje z zachwytu, gdy zniesmaczona reszta wygłasza krytyczne uwagi.
Michał Derkacz
fot. materiały prasowe MFF Nowe Horyzonty 2022