Venom 2: Carnage - recenzja
2021-10-18 09:30:4015 października 2021 roku do polskich kin wszedł film „Venom 2: Carnage” - kontynuacja niespodziewanie dużego przeboju „Venom” z 2018 roku. Tom Hardy powraca do roli dziennikarza, w którego ciele przebywa kosmiczny pasożyt tzw. symbiont, stanowiący jego alter-ego z nadludzkimi mocami. Widać, że aktor ten doskonale bawi się, grając dwie postacie jednocześnie, a twórcy mieli pomysł na rozwinięcie jego relacji z Venomem. Jednak sporo rzeczy też się w tym filmie nie udało.
Venom kontra Carnage
Sequel skupia się na dwóch wątkach. Eddie Brock musi w końcu jakoś dogadać się ze swoim niepokornym, wygadanym i pragnącym zjadać mózgi „współlokatorem”, a jedocześnie z więzienia ucieka nienawidzący go przestępca Cletus Kasady (Woody Harrelson). Oczywiście wszystkie wydarzenia prowadzą do dania głównego, jakim jest (jeden, ale długi) pojedynek symbiontów.
Venom kontra Carnage to walka, którą Andy Serkis wyreżyserował bardzo sprawnie, pokazując oba potwory w całej okazałości. W przeciwieństwie do finału filmu z 2018 roku, tym razem nie ma problemu z rozróżnieniem postaci, bo jedna jest czarna, a druga czerwona, a w dodatku choreografia nie splata ich ze sobą zbyt często. Więcej jest tu rzucania sobą nawzajem albo ataków zdalnych (technika Carnage’a). Także samo miejsce akcji jest bardziej klimatyczne, bo pojedynek toczy się w opuszczonej katedrze.
Związek i jego brak
Dlaczego akurat tam? Otóż Cletus oprócz zemsty (za słabe, jednostronne dziennikarstwo) na głównym bohaterze, pragnął poślubić Frances Barrison (pseudo Shriek), którą gra Naomie Harris. Dla tej aktorki pewnie była to kolejna ciekawa rola szalonej postaci (po Tii Dalmie z filmu „Piraci z Karaibów: Na krańcu świata”), jednak w tej historii ta drugoplanowość stanowiła tylko narzędzie w rękach scenarzystów, by nasz protagonista wygrał przegraną już walkę. Mamy zatem niewykorzystany potencjał, ale też sprytne wyjście z sytuacji, kiedy to okazuje się, że jedyną przewagą, jaką ma Venom nad Carnagem, to jego związek z nosicielem.
Właśnie celowość słowa „związek” jest tu istotna, bo Eddie i Venom są w tym filmie jak współlokatorzy, którzy są sobie bardzo potrzebni i niemal dosłownie nierozłączni, ale też kłócą się bez przerwy, jak (kolejne porównanie) stare małżeństwo, potrzebujące separacji, by na nowo rozbudzić emocje i przyznać do błędów. Takie relacje Eddie i Venom budowali przez prawie dwa filmy, a Cletus Kasady i Carnage nie mieli ku temu okazji. Z tego względu zarówno geneza (dziwna i słabo wyjaśniona) tego drugiego jest sporą wadą tej produkcji, ale też Harrelson w zasadzie nie miał co grać. Kuriozalny był jako psychopata w więzieniu, a na wolności już kompletnie wyprano jego postać z charakteru.
Krótko i konkretnie
W dużym stopniu przyczynia do tego czas seansu. 97 minut to krótko i widać, że albo bardzo dużo materiału wycięto, albo po prostu nigdy nie planowano wzbogacenia postaci antagonisty w tej historii. Dostaliśmy seans, który jest pełen akcji, niezłego humoru i nawet podejmuje próby sensownego umieszczenia postaci Anne (Michelle Williams) oraz Dana (Reid Scott), mających do wszystkiego znacznie więcej dystansu niż w „jedynce”, ale skutkuje to wrażeniem niepotrzebnego pośpiechu. Akcja pędzi do finałowej walki, jakby nie liczyło się kompletnie nic innego, a przecież pomysły były, co widać choćby w absurdalnej scenie Venoma na imprezie.
„Venom 2: Carnage” to krótki, banalny, ale dostarczający rozrywki film akcji, którego jedynym sensem jest pokazanie walki dwóch symbiontów, co nawet dobrze się udaje. Jest jedna scena po pierwszej części napisów, po której na 100% w sieci będzie toczyć się bardziej wciągająca dyskusja, niż o fabule całego filmu. O nim po prostu nie ma sensu dyskutować, nie ma o czym dyskutować. Scena po napisach (dla odmiany) wprowadzi zamęt, emocje i wszystko to, czego producenci ewentualnej kontynuacji mogą sobie zamarzyć.
Ocena końcowa: 6/10
Film zobaczyłem w OH Kino Wrocław.
Michał Derkacz
fot. materiały prasowe