Top Gun: Maverick - recenzja
2022-05-30 09:13:12Po ogłoszeniu prac nad „Top Gun: Maverick”, szybko można było pomyśleć, że mamy do czynienia z kolejnym przykładem zjawiska, jakie najłatwiej określić „żerowaniem na nostalgii”. Tymczasem premiera kontynuacji „Top Gun”, choć odnosi się do klasyka z 1986 roku, ma do zaoferowanie znacznie więcej niż tylko puszczenie oczka w stronę fanów Toma Cruise'a. To po prostu bardzo udana, samodzielna produkcja!
Zderzenie pokoleń
Dalsze losy popularnego „Mavericka” można śledzić, nawet jeśli słabo pamiętacie albo nie widzieliście pierwszego „Top Gun”. Twórcy zadbali o to, by wszelkie odniesienia do pierwszego filmu były podane bardzo klarownie. Są krótko tłumaczone, głównie poprzez przebłyski z retrospekcjami wydarzeń sprzed wielu lat. Natomiast najważniejsza jest oczywiście aktualna historia, stawiająca głównego bohatera w roli instruktora.
Pete dostaje rozkaz powrotu do tytułowej bazy szkoleniowej dla najlepszych pilotów amerykańskich, by przygotować ich do... „Mission: Impossible”, a przynajmniej tak możemy się pośmiać, patrząc na opis zadania, jakie przed nimi postawiono. Gdyby to była kolejna odsłona „Szybkich i wściekłych”, misję przeprowadzono by za pomocą samochodów, ale tu wszystko spoczywa na barkach młodych pilotów i ich doświadczonego nauczyciela.
Jest to zadanie tak trudne, że ci „najlepsi z najlepszych” ani razu nie dają rady wykonać go na treningu, a w dodatku dowództwo skraca terminy do tak śmiesznie krótkiego czasu, że nasz protagonista w zasadzie musi skupić się na treningu mentalnym i kreowaniu zgranego zespołu, który wierzy w siebie. Tej całej misji poświęcamy tyle miejsca, bo jest to w zasadzie jedyny element, do którego możemy się przyczepić. Film w reżyserii Josepha Kosinskiego trzeba odbierać sercem, a nie rozumem. To jest produkcja, którą bardziej się przeżywa niż ogląda. A jest co przeżywać!
Nie mów, pokazuj!
Twórcy wiedzą, że najważniejsza jest historia, a żeby nas interesowała, to najważniejsi w niej są bohaterowie. Dostajemy tu zatem zarówno bardzo prywatny wątek „Mavericka”, który mimo niezliczonej ilości ukończonych sukcesem misji, odznaczeń i pochwał, nadal tkwi ze stopniem Kapitana, testując nowoczesne samoloty. Jest samotny, nie ma kobiety ani potomstwa. Wszystko to może zmienić się dopiero (co za paradoks) po powrocie do bazy, gdzie wszystko się zaczęło. Spotkanie z barmanką Penny (Jennifer Connelly), choć prowadzi w przewidywalnym kierunku, pokazano bardzo naturalnie.
O wiele ciekawszy jest jednak wątek jego spotkania z grupą młodych pilotów, bo nie dość, że dostajemy tu ogrom dynamiki ze starciem pokoleń, to jeszcze protagonista staje oko w oko z Bradley’em „Roosterem” (Miles Teller), synem Nicka „Goose’a” Bradshawa! To nie jest łatwa relacja, bo chłopak, dla którego główny bohater powinien stać się teraz autorytetem, ma do niego ogromny żal, zarówno za historię z ojcem, jak też za blokowanie i opóźnianie kariery. W toku historii ta dwójka będzie musiała sobie wszystko wyjaśnić, ale jeśli myślicie, że na kilku dialogach się skończy, to jesteście w błędzie.
Joseph Kosinski pokazuje rozwój relacji między poszczególnymi postaciami nie poprzez gadanie, a poprzez akcję, zgodnie z zasadą, że czyny mówią o nas więcej niż tysiąc słów. Po co mówić komuś „zaufaj mi” czy „zależy mi na tobie”, skoro można uratować tej osobie życie w ostatniej chwili? Na tym schemacie opiera się nie tylko relacja „Mavericka” z „Roosterem”, ale też dynamika bohaterów drugoplanowych, bo wewnątrz zespołu pilotów także dochodzi do licznych spięć i (nie)zdrowej rywalizacji o posadę lidera/liderki. Tak, wśród kipiących testosteronem facetów (scena gry na plaży pokazuje umięśnienie porównywalne ze Spartanami w „300”) jest też śliczna „Phoenix” (Monica Barbaro), której roli na szczęście nie sprowadzono do trofeum, o jakie walczy dwóch samców alfa.
Nowa jakość
Trzeba natomiast zaznaczyć, że to nie odwołania do poprzedniego filmu i nie ciekawe relacje między bohaterami wbijały nas w fotel, lecz inna wielka zaleta tej produkcji – oszałamiające sceny akcji z powietrznymi pojedynkami. Te toczą się zarówno w czasie szkolenia wewnątrz grupy naszych dzielnych bohaterów, jak i później - w prawdziwej walce na śmierć i życie. Tom Cruise ma w sobie coś niezwykłego, co nie pozwala nam oderwać wzroku od ekranu za każdym razem, gdy wciela się w protagonistę. Dba też bardzo o widowiskowość i realizm scen akcji, a „Top Gun: Maverick” nie jest odstępstwem od tej reguły. Wręcz przeciwnie – film wynosi sposób pokazywania walk powietrznych na zupełnie nowy poziom, choć tu lepiej pasowałoby słowo „wysokość”.
Pete mówi swojemu uczniowi „Nie myśl, zrób to” i taką też zasadę powinniśmy przyjmować podczas oglądania „Top Gun: Maverick”. To produkcja zrealizowana z pasją i miłością do oryginału, ale śmiało wprowadzająca nowe pomysły fabularne i rozwiązania realizacyjne. Film jest zrobiony brawurowo, odważnie i powinni go zobaczyć nie tylko fani pierwszej odsłony, ale też wszyscy zainteresowani tym, jak teraz kręci się dobre kino akcji, skupione na pilotach w nowoczesnych (i nie tylko) samolotach myśliwskich.
Ocena końcowa: 8/10
Michał Derkacz
Film zobaczyłem w Kinie Nowe Horyzonty we Wrocławiu.
fot. materiały prasowe