Tokyo Vice - recenzja odcinków 1-2
2022-04-11 10:56:187 kwietnia 2022 roku na platformie HBO Max zadebiutował serial „Tokyo Vice”, pokazujący oparte na prawdziwych wydarzeniach, losy Jake’a Adelsteina. W latach 90-tych został on pierwszym amerykańskim (i ogólnie zagranicznym) dziennikarzem, którego przyjęto do jednej z największych japońskich gazet.
Wydawany w Tokio dziennik Yomiuri Shimbun każdego dnia czytało 12 milionów osób, więc publikacja nawet najmniejszej notki była dla poczatkujących reporterów sporym sukcesem. Nawet przyjęcie na staż wymagało pomyślnego przejścia egzaminu wstępnego, po którym z dziesiątek kandydatów do redakcji wchodziło tylko kilka osób. Jake Adelstein dokonał zatem niemal niemożliwego, popisując się doskonałą znajomością języka japońskiego, ale też z miejsca stał się obiektem pełnych uprzedzeń komentarzy i presji znacznie większej niż ta, z jaką spotkali się jego lokalni koledzy.
Dla inteligentnego i starającego się dojść do prawdy Jake’a bardzo gorzką i trudną do połknięcia pigułką okazała się polityka firmy, w której nakazuje się „nie myśleć, tylko pisać jak wszyscy”, a kopiowanie notki z policyjnego raportu ma zastąpić fakty na temat morderstwa. Słowa „morderstwo” także używać nie wolno, nawet jeśli zwłoki mężczyzny ewidentnie nie podziurawiły się same. Był świadek? Nie. Zatem morderstwa też nie ma.
Nie ma to wiele wspólnego z dziennikarstwem, ale nasz bohater nie da łatwo za wygraną, zwłaszcza, gdy dziennikarskie śledztwo wskazuje na serię zabójstw na rozkaz gangsterów z yakuzy. Jake, szukając informatorów, na własne życzenie wchodzi w świat korupcji w tokijskiej policji i jej powiązań ze światem przestępczym. Jak to się dla niego zakończy? Bardzo chcemy się dowiedzieć, bo pierwsze dwa odcinki doskonale rysują punkt wyjścia do dalszej akcji.
Ansel Elgort w roli głównego bohatera spisuje się bardzo dobrze. Buduje wiarygodną postać, z którą można się utożsamić, a jego redakcyjne przygody zobaczyć powinni wszyscy młodzi adepci dziennikarstwa, mając jednocześnie świadomość, że serial o pracy tokijskiej gazecie nie oddaje realiów tego zawodu, zwłaszcza jeśli chcemy przełożyć to na polski grunt. Zgadzać się może chyba tylko sposób traktowania praktykantów w największych redakcjach i wymóg „500 znaków do końca dnia”.
Realizacyjnie pierwsze odcinki stoją na wysokim poziomie. Podobać może się zwłaszcza sposób przedstawienia Jake’a. W krótkim montażu, skracającym jego typowy dzień z życia, dowiadujemy się, że jego życie jest zarówno „typowe” jak i ciekawe. Praca nauczyciela języka angielskiego, kurs sztuk walk, jedzenie w ulicznych barach, a na koniec nocne zabawy w dyskotece – to styl życia, w który widz z miejsca uwierzy, a może nawet spojrzy z nutką zazdrości, choć z drugiej strony wynajmowany przez bohatera pokój jest tak malutki, że każdy właściciel kawalerki poczuje się jak król.
W bardzo naturalny sposób nasz bohater poznaje osoby z przestępczego półświatka, a koniec 2. odcinka zostawia nas z wielką ochotą na więcej. Wszystko zmierza do jego współpracy z detektywem (gra go Ken Watanabe), znającym chyba aż zbyt dobrze gangsterów z yakuzy. Nasz protagonista może przybić sobie z nim „piątkę”, bo w policji również panuje zasada „nie masz dojść do prawdy tylko zakończyć sprawę”. Obaj bohaterowie przekonują się także, że informacja otrzymana za darmo jest dokładnie tyle warta – nic.
Michał Derkacz
fot. materiały prasowe HBO