Recenzje - Kino

Thor: Miłość i grom - recenzja spoilerowa

2022-07-11 08:41:00

Uwaga: Recenzja filmu zdradza kluczowe elementy fabuły!

„Thor: Miłość i grom” to kolejny film w ramach MCU, za który odpowiada Taika Waititi. Czy twórca dobrze ocenianego „Thor: Ragnarok” z 2017 roku ponownie dostarczył nam kawał zabawnego i emocjonującego kina, czy jednak rozczarował wtórnością i zaserwował „odgrzewanego kotleta”? Przeczytajcie recenzję filmu „Thor: Miłość i grom”!

Thor: miłość i grom

Ludzkie problemy bogów

„Thor: Miłość i grom” to film, w którym starano się połączyć kilka gatunków, a Waititi już wcześniej pokazał, że wie jak to zrobić. Niestety tym razem mieszanka komedii (nie)romantycznej z dramatem o umieraniu i jedynie lekką domieszką akcji nie udała się. Głównego bohatera spotykamy w chwili, gdy znów jest w doskonałej formie fizycznej, jednak ciągle stara się ustalić kim jest i jaka powinna być jego droga. Szybko okazuje się, że powrót do byłej dziewczyny jest tym, czego mu w życiu brakowało. Jak to zazwyczaj bywa, wchodzenie drugi raz do tej samej wody nie jest najlepszym pomysłem, no chyba, że filozofia życiowa mówi nam, iż nie ma dwa razy tej samej rzeki.

Potwierdzać zdaje się to postać Jane, która powraca… chora na traka. Gdy medycyna jest bezsilna, bohaterka postanawia chwycić za zniszczony Mjolnir, który na skutek zawartej w retrospekcji umowy z Thorem ma się nią opiekować. Młot scala się, a Jane dostaje nie tylko zdrowie, ale też moc Bogini pioruna, stając się nową superbohaterką! Życie nie jest jednak aż tak łaskawe, a każda zamiana w Potężną Thor coraz bardziej odbiera siły życiowe zwykłej Jane, która pod obiema postaciami ponownie zaczyna zakochiwać się w swoim byłym.

Problem jednak polega na tym, że od filmu „Thor: Mroczny świat” nie zmieniło się nic w tym, że między postaciami, które grają Chris Hemsworth i Natalie Portman kompletnie nie ma „chemii”, a sami aktorzy zdają się nie wiedzieć, czy grają w komedii romantycznej, czy bardziej w poważnej historii, do której ktoś bezustannie wciska żarty rodem z jednostki wojskowej. Mamy tu ze dwie rozmowy na serio i absolutnie należy pochwalić twórców za poruszenie takiego tematu w MCU, ale samo stwierdzenie, że nawet superbohaterowie (choć w przypadku Jane tylko w połowie) mogą umierać na ludzkie choroby, nie sprawia że jest to wiarygodne, gdy postacie są wsadzone w konteksty typowo humorystyczny i w 90% scen mają nas rozbawić.

Komedia romantyczna czy dramat o umieraniu?

Tak jak widzom nie jest łatwo nagle załapać umowę, „że teraz przez minutę będzie na poważnie”, tak dysonans ten widać po aktorach, po których wymaga się grania skrajnych emocji. Portman będąc o klasę lepszą aktorką niż Hemsworth radzi sobie z tym przyzwoicie, ale jej powtórce wprowadzenie do MCU zamiast budować postać głównego bohatera, sprawia, że widz nie skupia się na nim, tylko na nowej, Potężnej Thor. To jej kibicujemy i to na niej nam zależy, tylko po to, by na koniec filmu zmarła. Z jednej strony, gdyby docelowo zastąpiła męskiego Thora, byłoby to potrzebne odświeżenie. Z drugiej strony, warto było pokazać wspomnianą, ludzką stronę komiksowych herosów.

Fakt, że dramat o umieraniu wypiera komedię romantyczną, świadczy także postać złoczyńcy, jakim tym razem, jest Gorr Bogobójca. To on na początku filmu rozczarował się Bogiem, który miał gdzieś jego modlitwy o uratowanie córeczki. Dziewczynka zmarła, a Gorr poprzysiągł wymordowanie wszystkich (dwulicowych i nie tylko) bogów, siłą rzeczy trafiając na pewnym etapie do Nowego Asgardu na Ziemi (brawo za pokazanie tego miejsca jako atrakcji turystycznej). O ile złoczyńca jest raczej prosto napisany, tak jego motywacje są dla nas zrozumiałe, a moce związane z przyzywaniem potworów sprawiają, że główni bohaterowie mają z kim walczyć. Tej czarno-białej postaci (dosłownie!) kolorytu dodaje kapitalnie grający Christian Bale. Laureat Oscara daje temu antagoniście tyle charyzmy i szaleństwa, że nadrabia wszystkie braki scenariuszowe.

Drugi raz (to już nie) to samo

Starcia głównych bohaterów z Gorrem nie są jakieś efektowne, a stawka globalna też mało nas interesuje, ale przy całej tej nijakości scen akcji trzeba wyróżnić scenę w czerni i bieli, po której widać jakiś nietypowy zamysł artystyczny. Cała reszta filmu od strony wizualnej nie ma w sobie nic godnego pochwały. Ogólnie „Thor: Miłość i grom” nie jest tak interesującym widowiskiem jak „Ragnarok”. Tam, gdzie wcześniej byliśmy zaskakiwani formą, teraz wieje nudą, a widz śledzący MCU widział już wielokrotnie bardziej spektakularne obrazy. Natomiast dowcipy są tylko rozwinięciem tego, co już było poprzednio (np. scena spektaklu z cameo Matta Damona).

Na szkodę filmu działa także fakt, że Taika Waititi postanowił tłumaczyć widzom przeszłość Thora i Jane (gdyby ktoś tego nie znał) za pomocą zarówno narratora (w tej roli on sam, grający Korga), jak i retrospekcji. To wszystko trwa zdecydowanie zbyt długo, nic nie wnosząc, ale pozbycie się tych scen skróciłoby seans do 90 minut (w sumie idealny czas!), więc twórca dopisywał nieznośną ilość żarcików do historii, która tego nie wymagała.

A jeśli już o rzeczach do wycięcia mówimy, to z kilometra widać, że wątek LGBT (dialog Korga i Walkirii) dodano tu na siłę, tylko po to, by zaznaczyć reprezentację osób homoseksualnych w MCU. Można było to zrobić o wiele subtelniej, niż upychając wszystko w jedną scenę. Paradoksalnie najzabawniejsze jest tu to, że reżyser za nic ma zasadę, że jeśli dana scena niczego nie wnosi do fabuły, nie popycha historii do przodu, to należy ją usunąć z filmu. Takich fragmentów jest w nowym „Thorze” naprawdę sporo.

Szkoda, że „Thor: Miłość i grom” to kolejny film, który zupełnie nic nie znaczy w kontekście 4. fazy MCU, ale ma ona to do siebie, że nie określono żadnego motywu przewodniego czy wspólnego zagrożenia dla całych zastępów nowych superbohaterów. By jednak nie opisywać nowej produkcji z Thorem jako zupełnie nieudanej, musimy przyznać, że podjęto ryzykowną (a przez to ciekawą) decyzję o punkcie, w jakim rozstajemy się z protagonista.

Bóg pioruna stracił kolejną bliską mu osobę, ale… został ojcem! Umierającemu Gorrowi obiecał, że zaopiekuje się jego wskrzeszoną córeczką i tak oto mamy superbohaterską adopcję. Wyświechtany przez Marvela na wszystkie strony motyw z przywracaniem do życia nagle okazał się katalizatorem zmiany, której Thor tak bardzo potrzebował. Przez cały film nie przeszedł on żadnej drogi (nie żartujmy z tym powrotem do eks), ale końcowy napis, że „Thor powróci” napawa nas nieoczekiwanym optymizmem.

Ocena końcowa: 5/10

Michał Derkacz

Film zobaczyłem w Kinie Nowe Horyzonty we Wrocławiu.


fot. materiały Marvel

Słowa kluczowe: film, 2022, ocena, opinia, Marvel, MCU

Thor: miłość i grom - zdjęcia z filmu (15)

Thor: miłość i grom - zdjęcia z filmu  - Zdjęcie nr 1
Thor: miłość i grom - zdjęcia z filmu  - Zdjęcie nr 2
Thor: miłość i grom - zdjęcia z filmu  - Zdjęcie nr 3
Thor: miłość i grom - zdjęcia z filmu  - Zdjęcie nr 4
Thor: miłość i grom - zdjęcia z filmu  - Zdjęcie nr 5
Komentarze
Redakcja dlaStudenta.pl nie ponosi odpowiedzialności za wypowiedzi Internautów opublikowane na stronach serwisu oraz zastrzega sobie prawo do redagowania, skracania bądź usuwania komentarzy zawierających treści zabronione przez prawo, uznawane za obraźliwie lub naruszające zasady współżycia społecznego.
Zobacz także
Andrew Scott, Ripley
Ripley - recenzja serialu

Serial Netflix to nowa ekranizacja książki "Utalentowany pan Ripley".

Kolor purpury
Kolor purpury (2024) - recenzja DVD

Czy warto zobaczyć remake musicalu Stevena Spielberga?

Civil War
Civil War - recenzja

Dlaczego jest to jeden najlepszych filmów 2024 roku?

Polecamy
Amonit
Amonit - recenzja

Kate Winslet i Saoirse Ronan wspólnie na wielkim ekranie, ale czy to jest dobry film?

Avatar: Istota wody
Avatar: Istota wody 3D - recenzja spoilerowa

Czy dostaliśmy technologiczną rewolucję jak 13 lat temu? Czy warto siedzieć 3 godziny w kinie?

Polecamy
Premiery filmowe
Zapowiedzi filmowe
O nich się mówi
Ostatnio dodane
Kolor purpury
Kolor purpury (2024) - recenzja DVD

Czy warto zobaczyć remake musicalu Stevena Spielberga?

Andrew Scott, Ripley
Ripley - recenzja serialu

Serial Netflix to nowa ekranizacja książki "Utalentowany pan Ripley".

Popularne
25 najlepszych filmów wszech czasów
25 najlepszych filmów wszech czasów

Magazyn "Empire" wybrał najlepsze filmy wszech czasów. Zapraszamy do obejrzenia ścisłej czołówki rankingu!

Najlepsze filmy dla zjaranych ludzi
Najlepsze filmy dla zjaranych ludzi

Dym w płucach często łączy się z oglądaniem filmów. Prezentujemy 20 idealnych filmów na wieczór z zielskiem.

12 najlepszych filmów psychologicznych
12 najlepszych filmów psychologicznych

Przedstawiamy najlepsze filmy psychologiczne, które każdego oglądającego zmuszą do refleksji!